LIST DO L.
Chodź ze mną, chociaż zupełnie nie wiem dokąd...
A gdybym tak wyciągnął do Ciebie rękę i poprosił Cię,
żebyś ze mną poszła gdzieś, gdziekolwiek, podałabyś mi swoją dłoń bez wahania?
Zaufałabyś mi na tyle, żeby się całkowicie oddać? Nie pytałabyś o nic, tylko
szłabyś, nie za mną, nie przede mną, ale obok? Liczyłoby się tylko to, że
jesteśmy razem, a pomiędzy nami nie byłoby nic, co mogłoby nas rozdzielić.
Poszłabyś ze mną, nawet jeżeli zabrałbym Cię na drugą stronę lustra?
Wiem
jaką chciałbym usłyszeć od Ciebie odpowiedź. Wiem też, że to pytanie jest dla
Ciebie strasznie trudne, dlatego nie będę nalegać, żebyś odpowiedziała mi
natychmiast, chociaż, Bóg mi świadkiem, pragnę wiedzieć już teraz, bo wiesz,
najgorsza jest ta niepewność.
Gdybym
wiedział, że Ty już wiesz, że też jesteś pewna tego, co do mnie czujesz, tak
jak ja jestem pewien moich uczuć do Ciebie. Gdybym tylko wiedział, że pozbyłaś
się wszystkich niepewności, które krążą po Twojej głowie, siejąc niemały zamęt.
Gdybym tylko wiedział, że tak samo mocno pragniesz, że już nie chcesz ja, ty,
że teraz to już powinno być tylko my, czułbym się w końcu dobrze.
Wreszcie byłbym szczęśliwy, bo teraz może i mam za co żyć, ale nie mam nic za
co mógłbym umrzeć. Za co chciałbym umrzeć. Chyba rozumiesz o co mi chodzi?
Chodź ze mną, by sens nadać
życia krokom...
Byłabyś
przerażona, gdybym kazał Ci się przeciskać przez małą dziurę w ogrodzeniu, ale
przekonałbym Cię, że warto. Przeszlibyśmy przez nią. Może potargałabyś
nowiutkie pończochy, albo zaciągnęła ulubioną spódnicę. Wkurzyłabyś się i
uderzyła mnie w ramię. Wziąłbym Cię na ręce i powiedział, że lubię, jak się
złościsz, że lubię w Tobie wszystko.
Wytłumaczyłbym
Ci, że to, że kazałem Ci przejść przez tę dziurę nie było całkiem bez sensu.
Dzięki temu znaleźliśmy się nad rzeką, moją rzeką, w miejscu, gdzie możemy być
sami, nie licząc towarzystwa pływających po tafli kaczek, których nazw nie
znam, ale Ty znasz, bo zawsze chciałaś wiedzieć więcej niż inni.
Położyłbym
Cię na ciepłym piasku i szeptał do ucha te wszystkie ważne rzeczy, o których
chciałabyś wiedzieć, że czuję. Opuszkami palców gładziłbym każdy skrawek Twojej
delikatnej, gładkiej jak jedwab skóry, dziękując w duchu za te moje niezgrabne
dłonie i palce, bo dzięki nim mógłbym Cię dotykać i zapamiętać...
Chodźmy do światła, by
wygrać lepszą przyszłość...
Zabrałbym
Cię do miejsca, gdzie zbudowałbym dla nas dom. Uwiłbym nasze gniazdko, ale nie
sam. Zostawiłbym Ci je do wykończenia. Wypełniłabyś ten dom sobą. Gołe ściany
pokryłyby się Twoimi liniami papilarnymi, a meble przesiąkłyby Twoim
zapachem. W każdym kącie rozbrzmiewałby
Twój melodyjny głos, a od kryształowych naczyń odbijałby się Twój śmiech.
Na każdym
drzewie koło tego naszego domu, wyryłbym te tandetne serduszka, w środku
których byłyby nasze inicjały - L+F, pasujące do siebie, jak dwa elementy
układanki. Powiesiłbym dla Ciebie hamak i kołysałbym Cię w ciepłe wieczory przy
blasku zachodzącego słońca. Zrobiłbym Ci domek na drzewie, bo wiem, że zawsze o
nim marzyłaś, a nie dane Ci go było mieć.
Trzaskałabyś
drzwiami i rozbijała talerze podczas naszych ostrych kłótni zarówno o te ważne,
jak i błahe sprawy, tylko po to, żeby później, w sypialni, wykrzykiwać w
ekstazie moje imię, gdy będziemy się godzić.
Płakalibyśmy.
Krzyczelibyśmy. Śmialibyśmy się. Obrażalibyśmy się na siebie i dochodzilibyśmy
do porozumienia. Nie widzielibyśmy świata poza sobą, jednocześnie przeżywając
ciche dni.
I mimo
niedopowiedzeń, mimo za dużo wypowiedzianych słów, wiedzielibyśmy, że
najważniejsze jest to, że jesteśmy razem. Że Ty i ja to już jedno.
I bylibyśmy
szczęśliwi. Najszczęśliwsi. Nawet jeżeli ten domek, to nasze gniazdko to tylko
wytwór mojej wyobraźni. Nawet jeżeli musielibyśmy żyć w małym mieszkanku, bez
ciepłej wody. Bylibyśmy szczęśliwi. Bylibyśmy, bo kochałbym Cię, mimo wszystko,
a Ty kochałabyś mnie.
Po szczęście, albo po
szaleństwo, w ciemność ze mną...
Pójdziesz
ze mną? Chwycisz mnie za rękę?