MUR
Pochwycił jej spojrzenie ponad ramieniem Violetty. Stała,
opierając się niedbale o półkę z puszkami kukurydzy i przyglądała mu się. Będąc
ubraną w czarną, skórzaną kurtkę, szary podkoszulek i ciemne spodnie znacznie
odcinała się na tle żółtych etykietek. Włosy przewiązane miała czerwoną
wstążką. Chyba próbowała z nich ułożyć jakiegoś rodzaju kok, ale ostatecznie
wyglądała, jakby dopiero wstała i zapomniała się uczesać. Nie odbierało jej to
uroku, bynajmniej. Dodawało go jej. Jedyną zmianą w jej wyglądzie, od ich
ostatniego spotkania, była przydługawa grzywka, opadająca jej na oczy.
Przeczesała ją palcami, nie przestając się na niego gapić.
-Czy ty mnie w ogóle słuchasz? –Głos Violetty zmusił go do
skupienia na niej uwagi.
-Słucham cię –skłamał gładko i posłał jej lekki uśmiech.
-Jesteś jakiś nie swój –potarła kciukiem jego policzek. Chwycił
jej dłoń i szybko odsunął. Zauważył, że zmarszczyła brwi na ten szorstki gest,
więc szybko ścisnął jej palce, chcąc zapewnić tym samym, że wszystko jest
dobrze.
-Jestem po prostu zmęczony. –Najprostsza wymówka. Skarcił się za
nią w myślach.
-Nic dziwnego –zaczęła, pakując do ich koszyka kaszę kus-kus.
Przystanęła przy półce z makaronami. Przez chwilę im się przyglądała, a potem
odwróciła do niego. –Twoi pacjenci wykorzystują to, że nigdy im nie odmówiłeś i
przychodzą do ciebie z każdą głupotą! –Wymachiwała przed sobą rękami. –Wydaje
mi się, że gdybyś mógł, to oddałbyś duszę im wszystkim!
-Jego dusza jest w walizce, którą Jules oddał Marsellusowi.
Obydwoje
odwrócili się w stronę głosu, który spowodował dreszcze na jego karku. Widział,
że Violetta była zaskoczona. Nie znała tej niskiej kobiety, o głębokim,
seksownym głosie, która patrzyła na niego z tym samym, co kiedyś, kpiącym
uśmieszkiem i złośliwością w brązowych tęczówkach.
-Kto to? –Spytała go Violetta.
Pamiętał, jak
ją poznał. Wpadli na siebie na ulicy. On wychodził akurat ze szpitala, gdzie
wycinali mu znamię na karku. Miał tam trzy szwy, zalepione plastrem. Gdy to
zauważyła odniosła się do swojego ulubionego filmu, który okazał się też jego
ulubionym. Przełkną ślinę i bez zająknięcia odpowiedział.
-Przyjaciółka z dzieciństwa.
-Nie przypominam sobie, żebyś mi o niej opowiadał. –Violetta
zmarszczyła brwi.
-Bo... –zerknął na swoją przyjaciółkę i był przekonany, że
świetnie się bawi jego kosztem. W końcu zawsze lubiła się z niego wyśmiewać, a
największą satysfakcję sprawiało jej jego zakłopotanie.
-Bo w sumie to się nawet nie lubiliśmy –odpowiedziała za niego,
uśmiechając się szeroko.
-W ogóle –dopowiedział, wpatrując się w jej usta.
-Przyjaciółki nie lubiłeś? –Violetta skrzyżowała ręce na piersi i
przyglądała się im badawczo. –Jakoś nie mogę tego zrozumieć.
-Bo to skomplikowana historia –kobieta machnęła ręką. –Początkowo
uwielbiał się ze mną bawić w piasku –roześmiała się, gdy on się zakrztusił.
Poczuł, że palą go policzki. Owszem, uwielbiał się z nią bawić na plaży, ale
nie miało to nic wspólnego z budowaniem zamków, czy stawianiem babek. –Ale
później się na mnie obraził, bo złamałam mu grabki na głowie, gdy zabrał mi
wiaderko. -Zawsze potrafiła kłamać. Jej historyjki nieraz ich uratowały od
kłopotów. –Pewnie dlatego ci o mnie nie mówił –popatrzyła Violettcie prosto w
oczy.
Potem
spojrzała na niego, tym swoim przenikliwym wzrokiem, jakby chciała mu zajrzeć w
samo serce i duszę.
-Nie będę was dłużej zatrzymywać –położyła rękę na jego ramieniu.
–Miło było cię widzieć. –Czuł pulsujące ciepło, które biegło spod jej palców.
Gdy cofnęła rękę, poczuł niemiłe ukłucie. Odprowadził ją wzrokiem, powstrzymując
się od długiego westchnięcia, które mogłoby wzbudzić w Violettcie
zainteresowanie, bo nie miał ochoty wymyślać kolejnych historyjek. Poczekał, aż
dziewczyna wybierze makaron i ruszył za nią do kasy.
W
domu wymigał się od jakikolwiek rozmów, tłumacząc się koniecznością
przygotowania egzaminu dla studentów, którymi opiekował się na praktykach w
szpitalu. Później wziął długi prysznic, starając się nie myśleć o pewnych
czekoladowych oczach, ale nie mógł się powstrzymać. Ubrał się pospiesznie w
spodnie od dresu i zwykły podkoszulek, ucałował Violettę w skroń i powiedział,
że idzie pobiegać, nie zważając na jej zdziwioną minę.
Plac
wokół klubu był mocno zarośnięty. Trawa sięgała mu do połowy uda, gdy kierował
się w stronę warsztatu. Zastanawiał się, jakim cudem nie znikła w tym gąszczu,
gdy jechała do garażu. Nie zdziwił się, gdy nacisnął na klamkę, a drzwi okazały
się otwarte. Nigdy ich nie zamykała, gdy była w domu. O ile warsztat z małym
pokoikiem na poddaszu można nazwać domem. Wszedł do środka, gdzie niegdyś z
precyzją chirurga potrafiła naprawić każdą usterkę, w każdym motocyklu. Teraz
pomieszczenie było puste i jedynie zakurzone narzędzia sugerowały, że był to
kiedyś warsztat.
Przystanął
przy poręczy i spojrzał w górę. Wiedział, że tam była. Wyobrażał sobie, że bawi
się srebrnym wisiorkiem w kształcie klucza francuskiego, który jej kiedyś
podarował i wygląda przez okno. Często tak robiła, gdy on wracał z uczelni.
Podchodził wtedy do niej, obejmował od tyłu i składał czuły pocałunek na
ramieniu. Ona się odwracała, zarzucała mu ręce na szyje, a potem całowała, aż
do utraty tchu. Byli tacy szczęśliwi...
Schody
ciągle skrzypiały tak samo pod ciężarem jego butów, gdy wspinał się po nich do
małego pokoiku, w którym był stół, dwa krzesła, aneks kuchenny i pojedyncze
łóżko, na którym oboje się gnietli, ale w ogóle im to nie przeszkadzało.
Przystanął
w drzwiach i zagapił na jej plecy, gdy stała odwrócona do niego tyłem i
wpatrywała się w dachowe okno.
-Herbaty? –Spytała, nawet na niego nie patrząc. Wiedziała, że do
niej przyjdzie. Nie mogło być inaczej.
-Chętnie –podszedł do stołu i usiadł na krześle, kopiąc w coś
nogą. Nie musiał patrzeć pod stół, by wiedzieć, że jest to miniaturowy motorek,
który kupił tego samego dnia, gdy dowiedział się, że zostanie ojcem. Padało
wtedy. Wrócił przemoczony, ale szczęśliwy, jak jeszcze nigdy. Śmiała się z
niego, mówiąc, że wcale nie wiadomo czy dzidziuś będzie lubił motocykle.
Powiedział jej, że to bzdura i że jest pewien, że dziecko urodzi się w
kombinezonie i kasku.
Zaczęło
go dławić w gardle na to wspomnienie, a oczy nagle niebezpiecznie zapiekły.
Przetarł twarz dłońmi i porozglądał się po pokoju. Wyglądał tak, jakby wyszedł
z niego wczoraj. Ściany były może trochę wyblakłe i w rogu, nad lodówką pojawił
się niewielki grzyb, ale wszystko było takie samo. Ta sama była nawet cerata,
wytarta w miejscach, gdzie trzymali łokcie, rozmawiając godzinami i pocięta, bo
nie chciało im się myć deski, a potrzebowali pokroić warzywa.
-Przyjaciółka z dzieciństwa, co? –Spojrzała na niego chytrze,
stawiając kubek z herbatą. –Mogłeś wymyślić coś lepszego, wiesz? –Oparła się o
stół i skrzyżowała ręce na piersi.
-Nigdy nie byłem dobry w wymyślaniu historyjek –wziął kubek i
napił się. Przymknął oczy i westchnął. Idealna. Dokładnie taka, jaką lubi. Nie
za gorzka, nie za słodka, jakby odmierzyła dokładnie każde ziarenko cukru.
Violetta nigdy nie umiała mu takiej zrobić.
-Włosy ci urosły –przejechała dłonią po jego grzywie, muskając
palcami skórę głowy. Poczuł przyjemne mrowienie, gdy zaczęła głaskać go tuż nad
karkiem.
-Tęskniłem –przyciągnął ją do siebie i przytulił mocno. –Nawet
sobie nie wyobrażasz, jak bardzo.
-Ja też tęskniłam. –Ucałowała go w czubek głowy i z westchnięciem
przytuliła do niego policzek. Ciepło, które odczuł, rozeszło się po jego całym
ciele. Zaczął się zastanawiać, jakim cudem udało mu się przetrwać bez niej
chociaż jeden cholerny dzień.
-Jak się czujesz? –Spytał cicho. Poczuł, jak się kuli.
Zawsze
była taka silna. Nigdy nie płakała, nie licząc tego, jak oglądali Króla Lwa,
ale i tak robiła to w taki sposób, żeby on tego nie widział. Nie do końca jej
się to udało, ale nigdy nie chciała okazywać jakiejkolwiek słabości. Była
szczęśliwa, zła, uszczypliwa, ironiczna, ale nigdy smutna. Nigdy załamana. Ale
wtedy... Wtedy rozsypała się, jak zrzucona z dachu wieżowca filiżanka z
chińskiej porcelany. A on nie potrafił jej pomóc. Nie umiał jej poskładać. Nie
mógł do niej dotrzeć, mimo że był świeżo upieczonym lekarzem. W końcu, któregoś
dnia zastał warsztat zamkniętym. Więcej jej nie zobaczył.
-Poradziłam sobie jakoś z tą depresją –zaśmiała się trochę
histerycznie. –Teraz jest w miarę –nie przestawała przeczesywać jego
włosów.
-Nie musiałaś odchodzić –powiedział cicho, głaszcząc ją delikatnie
po plecach. –Przecież wiesz, że ja nigdy bym...
-Wiem –przerwała mu. –Dlatego musiałam. Nie byłbyś ze mną
szczęśliwy.
-Niby dlaczego?
-Bo nie moglibyśmy... –zacisnęła mocno powieki i przygryzła wargę.
Przytulił ją mocniej.
-To nic...
-Jak to nic? –Odsunęła się od niego i chwyciła za ramiona.
–Przecież wiem jak bardzo chciałeś mieć...
-Ciebie chciałem. –Popatrzył jej prosto w oczy. –Ciebie...
–Poczuł, jak wbija mu palce w ramiona. Potem pokiwała głową i wtuliła się w
niego.
Nie
wiedział, ile tak siedzieli. Przytuleni do siebie, stanowiący jedność. Milczący.
Nie potrzebowali słów, by wiedzieć, co do siebie czują. Na zewnątrz się już
ściemniło, a światło księżyca wpadało przez okno, oświetlając pokoik. Ciszę
zakłócił jego telefon. Roześmiała się głośno słysząc W drodze przez bajoro.
Ucałował ją w kącik ust i uśmiechnął się szeroko. Kiedyś przegrał z nią
pojedynek w Guitar Hero i musiał ustawić sobie akurat tę piosenkę za
dzwonek. Musiał go mieć przez cały miesiąc. Potem wrócił do poprzedniego, ale
gdy ona odeszła, ustawił go sobie, żeby mieć chociaż jakąś jej cząstkę zawsze
przy sobie. Violetta nieraz go o to opieprzała i mówiła, że to wstyd, gdy jego
telefon dzwoni, ale on się tym w ogóle nie przejmował.
-Nie odbierzesz? –Spytała, patrząc na wyświetlacz. Pokręcił głową.
Violetta pewnie chciała się dowiedzieć, gdzie jest, ale nie miał ochoty z nią
rozmawiać. –Jesteś szczęśliwy? –Objęła drobnymi dłońmi jego twarz.
Nie
odpowiedział od razu. Przez chwilę zastanawiał się nad tym, jaka jest prawda, a
potem utkwił swoje zielone oczy w jej brązowych.
-Wydawało mi się, że byłem –powiedział szczerze.
-Kochasz ją?
-Wydawało mi się, że tak –uniósł do góry jeden kącik ust, gdy
wywróciła oczami.
-Nie może ci się wydawać –potrząsnęła jego głową. –Musisz ją
kochać!
-To, co do niej czuję, to nic w porównaniu do tego, co czuję do...
–Nie dokończył, bo zakryła mu usta dłonią i pokręciła głową.
-Wiem, ale nie możesz –uśmiechnęła się smutno. –My nie możemy.
Nie
kłócił się z nią, chociaż miał na to wielką ochotę. Chciał jej wytłumaczyć, że
nie dba o to, że nie będzie mogła mieć więcej dzieci po tym, jak poroniła.
Chciał ją zapewnić, że nie obwinia jej o to, co się stało, że czasami tak się
zdarza. Chciał, żeby uwierzyła mu, że będzie ją kochać zawsze i pomimo
wszystko. Chciał ją przekonać, że nie chce bez niej żyć, że może i egzystuje
sobie z Violettą, ale to nie ma nic wspólnego z tym, jak bardzo czuł się
szczęśliwy z nią. Z jego ukochaną panią mechanik, która piekła najlepsze
muffinki na świecie. Z jego Larą.
Ale ona już
postanowiła.
-Nie będzie cię, gdy jutro tu przyjdę, prawda? –Przycisnął ją do
siebie.
-Nie.
-To nie wyjdę stąd nigdy –wzmocnił uścisk. –Nie wypuszczę cię
nigdy.
-Leon... –Ucałowała go w skroń. –Przecież wiesz, że to nic nie da.
-Wiem.
Posiedzieli
jeszcze chwilę, a potem odprowadziła go do drzwi. Ociągał się z zostawieniem
jej, ale wiedział, że musi wrócić do swojego zwykłego życia, w którym
codziennie idzie do szpitala, gdzie ratuje ludzkie zdrowie, a potem wraca do
wielkiego mieszkania, gdzie czeka na niego Violetta z przesłodzoną herbatą i
przypalonym ciastem. Musiał wrócić do życia bez swojej największej miłości, bo
było im jakoś tak nie po drodze. Bo nie mogli ominąć tego muru, który się
gdzieś między nimi pojawił. Bo kochali się za bardzo i nie chcieli się nawzajem
unieszczęśliwiać. A tak by się stało. Może nie teraz. Nie za miesiąc. Nie za
pół roku. Ale w końcu zniszczyliby się wzajemnie.
-Będziesz przyjeżdżać, co kilka lat i sprawdzać, czy jestem
szczęśliwy? –Zaskoczyła go, gdy roześmiała się, pociągnęła za koszulkę i
pocałowała gorąco, stając na palcach. Objął ją w pasie i z całych sił oddał
pocałunek, wlewając w niego ten ogrom miłości, którą do niej czuł.
-Może –powiedziała, gdy oderwali się od siebie, żeby nabrać
powietrza. Cmoknęła go jeszcze przelotnie i znikła w ciemnym warsztacie.
Nie
zobaczył jej więcej.