PIĘKNA BESTIA
Zadanie wydawało się proste. Jako
początkująca dziennikarka miałam spędzić tydzień w towarzystwie pewnego młodego
mężczyzny, który był najmłodszym milionerem w naszym mieście. Cóż, niektórym
powodzi się lepiej, innym gorzej. On zdecydowanie należał do tej pierwszej
grupy. Wszyscy byli ciekawi, jak doszedł do tylu zer na koncie, czy sodówka
uderzyła mu już do głowy, czy się z kimś spotyka, czy nie prowadzi na boku
szemranych interesów. Ja miałam się dowiedzieć tego wszystkiego. Właśnie tak
zaczął się mój tydzień z Bestią.
Dzień 0.
Całą
tę historyjkę muszę zacząć od Dnia 0, bo los chciał, żebym spotkała go
dzień wcześniej, niż byłam umówiona. Tego dnia również ochrzciłam go w myślach Bestią,
a dlaczego, to zaraz do tego dojdziemy.
Wszystko
zaczęło się od tego, że mój najlepszy przyjaciel, w którym podkochiwałam się od
lat, służyłam dobrymi radami, dotyczącymi podrywania innych dziewczyn,
podkładałam ramię do wypłakiwania się (ale to piszę oczywiście w sekrecie, bo
przecież faceci nie płaczą!), oznajmił mi, że w końcu znalazł tę jedyną. Nawet
nie wiecie, jak bardzo zdziwiona byłam faktem, że to nie ja nią jestem (do
końca łudziłam się, że wreszcie przejrzy na te brązowe oczy i dostrzeże, że to
ja jestem dla niego stworzona, ale niestety tego nie zrobił...). Oczywiście
pogratulowałam mu, ale w środku czułam, że serce łamie mi się na pół, bo to
oznaczało, że nie mam u niego już najmniejszych szans.
Po
tych smutnych wieściach, musiałam zadzwonić do mojej przyjaciółki i się jej
wyżalić. Siedziałam więc przy fontannie, na środku rynku i niezbyt elegancko
pociągając nosem, biadoliłam jacy to faceci są beznadziejni, okropni, głupi,
chamscy, prostaccy i ogólnie ciulaci. Nie mówiłam tego cicho, bynajmniej.
Chciałam, żeby każdy mężczyzny, który znalazł się w promieniu mojego głosu,
usłyszał, co myślę o tym przeklętym gatunku. Szalę goryczy przelał fakt, że po
policzkach skapywał mi rozmazany tusz, a skończyły mi się chusteczki.
Zawodziłam, więc do telefonu, że Świat sprzysiągł się przeciwko mnie
tego dnia, kiedy zauważyłam wyciągniętą w moim kierunku rękę, którą od
ramienia, aż po nadgarstek pokrywały przerażające tatuaże złowrogich kruków,
czaszek, straszliwych smoków, z paszczy których wydobywał się ogień, tak
realistycznie namalowany, że bałam się, że się sparzę.
Na końcu
tej ręki, w dużej dłoni była paczka chusteczek. Spojrzałam na właściciela
tatuaży i spostrzegłam, że ogon od smoka, owija mu się wokół szyi. Nie powiem,
że mnie nie przeraził. Wyglądał, jak jakiś potwór. Jakoś nigdy nie przepadałam
za tatuażami, a on był w większej części nimi pokryty.
-Żebyś nie myślała, że wszyscy faceci są chamami –potrząsnął
paczką, którą ostrożnie od niego odebrałam.
-Dziękuję –wykrztusiłam, patrząc na niego podejrzliwie.
-Cała przyjemność po mojej stronie –ukłonił się i puścił mi oczko.
Potem odszedł na kilka kroków, odwrócił się i cyknął mi fotkę, gdy
wydmuchiwałam nos. Zmarszczyłam brwi i krzyknęłam do niego, żeby
natychmiast skasował to zdjęcie, a on tylko roześmiał się głośno i bez
słowa sobie poszedł.
Dopiero
po chwili uświadomiłam sobie, że nadal jestem połączona z moją przyjaciółką,
która wydziera się do telefonu, wystraszona tym, że nagle przestałam się
odzywać.
-Przepraszam, już
jestem –powiedziałam dziwnie spokojnie. –Właśnie spotkałam prawdziwą Bestię.
Dzień 1.
Kiedy w
perspektywie masz spotkanie z naprawdę nadzianym facetem, wyobrażasz sobie, że
to przystojny, elegancki mężczyzna. To po prostu niedopuszczalne, żeby ktoś
taki mógł być zaniedbany, śmierdzący, albo źle ostrzyżony. No nie ma takiej
opcji! Z tego powodu ja też musiałam zrobić na nim piorunujące wrażenie.
Wyszykowałam
się na moje pierwsze spotkanie z panem milionerem. Włożyłam wąską, ołówkową
spódnicę do kolan, białą bluzkę zapinaną pod szyję, pasujący żakiet i beżowe
szpilki. Do małej kopertówki schowałam dyktafon, notesik i długopis. Zrobiłam
sobie dyskretny makijaż i delikatnie zakręciłam włosy, żeby opadały mi na
ramiona miękkimi falami. Wyglądałam bardzo profesjonalnie. Uśmiechnęłam się do
lustra, malując wargi wiśniowym błyszczykiem. Wiedziałam, że gdy mnie zobaczy,
potraktuje mnie poważnie, a nie jak jakąś szukającą sensacji, podrzędną
dziennikarkę.
Gdy
zobaczyłam budynek, w którym facet pracował, oniemiałam. Robił naprawdę duże
wrażenie na zwykłym szaraczku. Był wysoki, cały zrobiony ze szkła. Onieśmielał.
To z jego najwyższego piętra Diego Dominguez zarządzał całą motoryzacyjną
branżą, a jak się dowiedziałam, miał zamiar podbić również kosmos.
-Widzisz, gdzieś
brudną szybę? –Męski głos sprowadził mnie na ziemię. Odwróciłam się, by zobaczyć,
kto postanowił przerwać moje rozmyślania i zamarłam.
-Śledzisz mnie?
–Spojrzałam na Bestię podejrzliwie. Miał zmierzwione włosy, w ręku
trzymał kask i był ubrany w czarno-czerwony motocyklowy kombinezon.
-Tak –zbliżył się
do mnie na niebezpieczną odległość. –To moja entelechia. –Roześmiał się, a
potem zmierzwił mi włosy.
-Ej! Co robisz?!
–Zaczęłam gorączkowo poprawiać fryzurę. –Jestem umówiona na spotkanie!
-Tak? Z kim?
–Spytał, nie przestając się uśmiechać.
-Z kimś, komu nie
dorastasz do pięt! –Odparowałam, zła jak osa. Było w nim coś, co mnie
irytowało. Może to ta jego pewność siebie, może ten łobuzerski uśmiech, albo
chochliki w oczach? A może te usta, które wyglądały jak grzech? Odwróciłam
od nich wzrok i zarumieniłam się po koniuszki włosów, gdy uświadomiłam
sobie, że zastanawiam się, jak całuje.
-Niby kto mi nie
dorasta do pięt? –Ujął moją brodę i zmusił, żebym na niego spojrzała.
-Diego Dominguez!
–O mało nie wydałam z siebie krzyku triumfu, gdy zobaczyłam zdziwienie w jego
oczach.
-Jesteś z nim
umówiona?
-Tak! W końcu
zdecydował się ujawnić i to ja będę pierwszą, która pokaże światu, jak wygląda
ten młodziutki milioner. –Powiedziałam ze satysfakcją.
Długo do niego wydzwaniałam,
żeby zgodził się na ten wywiad. Był bardzo niechętny. Nie chciał się ujawniać.
Pracownicy podpisywali specjalną klauzulę, w której zobowiązywali się do
zachowania tajemnicy, co do jego osoby. Nikt nie wiedział jak wygląda, co robi
w wolnym czasie, czy ma kogoś. A wszyscy byli ciekawi. I to ja mam im to
pokazać!
-Obawiam się, że
ubrana jak cnotka, nie spodobasz mu się. –Znowu kpiący uśmieszek zagościł na
jego twarzy. –Gdybyś rozpięła parę guziczków...
-Co ty tam możesz
o nim wiedzieć?! –Machnęłam ręką. –W ogóle nie wiem, dlaczego tracę z tobą
tutaj czas. –Odwróciłam się na pięcie i zostawiłam go samego przed wejściem do
budynku.
Miła pani
w recepcji, o wdzięcznym imieniu Anastazja, zaproponowała mi kawę
i poprosiła, żebym chwilkę poczekała, bo szef dopiero co przyjechał i musi
się przygotować. Potulnie usiadłam na kremowej kanapie i zapatrzyłam się w
widok za oknem. Pomyślałam, że patrząc z góry na Buenos-Aires, można się
poczuć, jak prawdziwy Władca Świata. Czy Diego właśnie tak się czuje?
-Pani Francesca
Cauviglia? –Anastazja uśmiechnęła się do mnie. –Pan Dominguez panią prosi.
Poprawiłam
spódnicę, wzięłam torebkę i pewnym krokiem weszłam do gabinetu. Mało co się nie
potknęłam, gdy zobaczyłam znajomy, kpiący uśmiech.
-Chyba to ty mnie
śledzisz. –Powiedział, przechylając w bok głowę. Rękawy śnieżnobiałej koszuli zakrywały
jego tatuaże, ale spod kołnierzyka wystawała końcówka smoczego ogona. Jego
włosy nadal były zmierzwione, a oczy
rozbawione. Gdyby nie to, pomyślałabym, że musi być bratem bliźniakiem Bestii.
Tą lepszą wersją. Niestety okazało się, że Diego Dominguez jest tym
wytatuowanym gościem, którego obraziłam przed chwilą.
Cholera
jasna.
Dzień 2.
Wstyd się przyznać, ale tego
pierwszego dnia zachowałam się strasznie nieprofesjonalnie. Jak sobie
przypomnę, co zrobiłam, to mam ochotę zapaść się pod ziemię. Tyle czasu
zabiegałam o to, żeby zgodził się ze mną porozmawiać, a gdy w końcu doszło do
spotkania, uciekłam. Tak, właśnie to zrobiłam. Odwróciłam się na pięcie i
wypadłam z gabinetu, łamiąc obcas przy windzie. Jakoś do niej
dokuśtykałam, wsiadłam i zjechałam na parter. Po nocach śnił mi się zaskoczony
wzrok Anastazji, gdy mijałam ją w recepcji. Pewnie sobie pomyślała, że jestem
nienormalna. No cóż... Pewnie nie tylko ona sobie tak pomyślała.
Osobiście
wątpiłam w to, że Diego był zdziwiony moim zachowaniem. Niby znałam go tylko
dwa dni (jeśli w ogóle można te nasze pojedyncze rozmowy zaliczyć do
zaprzyjaźnienia się ze sobą), ale byłam niemal pewna, że miał niezły ubaw.
Nigdy nie uwierzyłabym, gdyby powiedział mi, że nie wybuchnął śmiechem, kiedy
stchórzyłam. Moja podświadomość podsyłała mi obrazki tego kpiącego uśmieszku,
który majaczył na jego seksownych ustach. O nie... Naprawdę myślę, że jego usta
są seksowne?
Mniejsza
o to. Powiedziałam mojej szefowej, że jednak nici z wywiadu. Oczywiście wydarła
się na mnie i zagroziła, że jeżeli za dziesięć dni nie będzie mieć na biurku
wywiadu z Diego, wyrzuci mnie z pracy. Biorąc pod uwagę niespłacony kredyt,
który wzięłam, by kupić sobie samochód, rachunki za Internet, prąd, gaz i
ogrzewanie, utrata pracy nie była zbyt miłą wizją, żeby nie nazwać ją prawdziwą
Apokalipsą.
Co miałam
zrobić? Przełknęłam swoją dumę, o mało się nie dławiąc. Swoją drogą to żałuję,
że mi się to nie udało, bo szczerze to wolałam udusić się nią, niż płaszczyć
przed tym głupkiem. Nie miałam najmniejszej ochoty słuchać złośliwych uwag o
tym, jak go potraktowałam, ale w końcu zadzwoniłam.
-Dominguez,
słucham?
Przymknęłam oczy i przygryzłam wargę. W duchu jęknęłam.
Czym sobie zasłużyłam na takie upokorzenie?
-Halo? –Powtórzył,
a ja miałam ochotę się rozłączyć. Zrobiłabym to, gdyby nie przypomniały mi się
słowa mojej szefowej. Odchrząknęłam.
-Ja w sprawie
wywiadu...
-Francesca?
-Tak to ja.
–Przełknęłam głośno ślinę. –Ostatnio źle się poczułam i musiałam wyjść.
Przepraszam, że zrobiłam to tak bez słowa. –Zełgałam.
-Spoko. –Czułam,
że się uśmiecha. Miałam ochotę na niego nawrzeszczeć, ale pohamowałam się.
-Miałbyś czas,
żeby dzisiaj się ze mną spotkać?
-Gdzie?
-Mój brat prowadzi
małą knajpkę. –Podałam mu adres.
-Będę za pół
godziny.
-Co? Ale...
–Rozłączył się, nie czekając, aż się zgodzę.
Byłam
sfrustrowana. Miałam ochotę rzucić się na łóżko, zacząć krzyczeć i wierzgać
nogami. Zamiast tego popędziłam do łazienki, żeby chociaż trochę się ogarnąć.
Tym razem nie miałam czasu, żeby wyglądać profesjonalnie. Włosy związałam gumką
na czubku głowy, włożyłam jeansy i zielony sweter. Chwyciłam za torebkę i
popędziłam do Resto.
Siedział
w rogu, w tym swoim kombinezonie. Zauważyłam, że na stoliku stoi, wypity w
połowie, bananowy koktajl. Kiwnęłam głową do brata i ruszyłam w stronę Diego.
Zignorowałam zdziwione spojrzenie Luci. Skrzywiłam się, gdy oślepił mnie flesz
aparatu.
-Przestaniesz mi
robić zdjęcia? –Warknęłam, siadając naprzeciwko.
-Czemu wtedy
płakałaś? –Spytał, przeglądając zrobione fotki. Gdy nie odpowiedziałam,
spojrzał na mnie znad aparatu.
-To ja tutaj
zadaję pytania. –Prychnęłam, gdy rozsiadł się wygodniej na krześle i uśmiechnął
kpiąco.
-Ale ja wcale nie
muszę na nie odpowiadać.
-Przecież się
zgodziłeś! –Podniosłam głos. Czy musiał wszystko tak komplikować? Naprawdę nie
mógł się zdobyć na to, żeby odpowiedzieć mi na kilka pytań i się pożegnać?
Nigdy więcej nie musielibyśmy się widywać.
-Ale chyba się
rozmyśliłem.
Popatrzyłam
ze złością na jego bananowy koktajl i chyba domyślił się, że chciałam wylać mu
go na głowę, bo szybko wziął szklankę do ręki.
-Nie lubię mówić o
sobie komuś, kogo w ogóle nie znam.
-To dlaczego w
ogóle zgodziłeś się na ten wywiad?
-Bo nie dawałaś mi
żyć! –Roześmiał się. –Poza tym potrzebuję, żeby ludzie wiedzieli o mnie trochę
więcej.
-Dlaczego?
–Podchwyciłam temat.
-Bo zamierzam
zrobić coś wielkiego i są mi do tego potrzebni inni. –Wzruszył ramionami. –Sam
nic nie zdziałam, ale jeżeli ludzie mi pomogą...
-Co takiego masz
zamiar zrobić? –Nachyliłam się do niego i czekałam, aż zdradzi mi co planuje.
-Najpierw ty mi
powiedz, dlaczego płakałaś.
Westchnęłam
teatralnie. Przymknęłam oczy i policzyłam do trzech, żeby się uspokoić. Nie
mogłam kazać mu iść do diabła, bo wtedy nici z wywiadu, a jeżeli go nie zrobię,
wylecę z pracy...
-To moja prywatna
sprawa. –Powiedziałam siląc się na uprzejmy ton.
-Rozumiem.
–Odetchnęłam z ulgą, gdy pokiwał głową, ale zaraz zerwałam się na równe nogi,
gdy wziął swój kask i wstał od stolika.
-Co robisz?
–Chwyciłam go za łokieć. Gdy spojrzał na moją rękę, mocniej zacisnęłam palce.
-Wychodzę.
-Ale przecież...
-To wszystko, o co
chcesz zapytać, to moje prywatne sprawy.
Puściłam
jego rękę i ciężko usiadłam na krześle. Palcami masowałam skronie
i zastanawiałam się, co zrobić. Popatrzyłam na niego kątem oka, przyglądał
mi się z rozbawieniem. Wiedziałam, że droczy się ze mną, pogrywa sobie.
Robi wszystko, żeby wyprowadzić mnie z równowagi. I udaje mu się to doskonale.
Pokiwałam głową z rezygnacją.
-Dobrze
–wyprostowałam się na krześle i uniosłam wysoko podbródek. –Płakałam, bo zdechł
kot mojej przyjaciółki, do którego byłyśmy bardzo przywiązane. –Nie patrzyłam
mu w oczy.
-Kot? –Diego
starał się zachować powagę. –I dlatego prawie krzyczałaś, że wszyscy faceci są
ciulaci?
-Bo... –Zmarszczyłam
brwi, szukając odpowiedniej wymówki. –Bo przyszedł do niego weterynarz i
powiedział, że tak już musi być. Wkurzyłam się na męski gatunek. –Wiedziałam,
że cała ta historyjka, to najmarniejsze kłamstwo, jakie kiedykolwiek
wymyśliłam, ale co mu miałam powiedzieć? Ze przyjaciel złamał mi serce?
-Jesteś
niemożliwa, Fran –uśmiechnął się do mnie.
Tym razem
nie był to złośliwy uśmieszek. Dla odmiany był ciepły, pełen sympatii.
Zignorowałam fakt, że moje serce zgubiło na chwilę rytm, gdy sobie to uświadomiłam.
Nie chciałam myśleć, że jest uroczym facetem. To określenie w ogóle do niego
nie pasowało, ale kiedy patrzył na mnie tymi swoimi jasnymi oczami, z których
emanowało światło, zadrżałam.
-Jeśli w końcu
zdecydujesz się, opowiedzieć mi o sobie, zadzwoń. –Mrugnął do mnie na
pożegnanie i wyszedł, zostawiając przy stoliku.
Dzień 3.
To wcale
nie takie łatwe opowiedzieć zupełnie obcemu człowiekowi o sobie. Nie jest
prosto oderwać kawałek siebie i podać mu go na tacy. Patrzyłam na Diego
nieufnie. Jeszcze rano byłam przekonana, że powiem mu, dlaczego wtedy płakałam,
ale teraz wcale nie miałam na to ochoty.
To, że
był mi zupełnie obcy i mu nie ufałam to jedno, ale ważniejsze było to, że nie
umiałam za bardzo ubrać w słowa tego, co się wtedy wydarzyło. Może to dziwne, bo
jestem dziennikarką, ale chodzi mi o to, że w głowie moja historia z
nieodwzajemnioną miłością była czymś naprawdę tragicznym. Dramatem, który
rozrywał serce i powodował strumień łez. Jestem w stu procentach przekonana, że
gdyby puścić komuś to, jak widziałam całą tę sytuację w umyśle, to wzruszenie
ścisnęłoby mu gardło i stwierdziłby, że to największy melodramat ever.
Wszystkie Szkoły uczuć wymiękłyby w przedbiegach, gdyby je przyrównać do
tego, co mnie się przytrafiło.
Problem w
tym, że opowiedzenie o tym, wiązało się ze spłyceniem wszystkiego. Bo niby co
wzruszającego jest w zdaniu: mój przyjaciel, w którym się podkochiwałam od x
lat, związał się z inną kobietą i nie ma już dla nas nadziei? No właśnie
–nic.
Nie
chciałam, żeby Diego popatrzył na mnie, roześmiał się i powiedział, że to morze
jest pełne innych rybek, albo łąka kwiatków, albo nie wiem co jeszcze. To co
dla mnie było osobistym ciosem w samo serce, dla niego było czymś błahym.
Dlatego ciężko było mi się ogołocić z tego przykrego doświadczenia.
Patrzył
na mnie wyczekująco. Czułam na sobie jego wzrok, gdy chodziłam po biurze. W
końcu westchnęłam, poprawiłam włosy i spojrzałam mu w oczy.
-Dobra, nie musisz
mi mówić –stwierdził, gdy już otwierałam usta. Wypuściłam głośno powietrze.
-Jak to nie muszę?
-Widzę, że nie
chcesz –wzruszył ramionami. Przymknęłam na chwilę oczy i pomasowałam skronie.
Nie nadążałam za nim. A niby to kobiety ciągle zmieniają zdanie. Pisnęłam, gdy
niespodziewanie złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę wyjścia.
-Co robisz?
-Chciałaś się
czegoś o mnie dowiedzieć.
-Tak, ale...
-To właśnie chcę
ci pokazać.
Zaciągnął
mnie przed swój motocykl i wręczył kask. Popatrzyłam na niego zdziwiona, a
kiedy wskazał mi siedzenie, zaczęłam krzyczeć, że nigdy w życiu nie wsiądę na
tę piekielną maszynę i to w dodatku z nim. Zmieniłam zdanie, gdy stwierdził, że
skoro nie chcę z nim jechać, to dalsza rozmowa nie ma sensu. Zacisnęłam zęby,
włożyłam na głowę to czarne cholerstwo, które zniszczyło mi fryzurę i usiadłam
za nim, modląc się o bezpieczną podróż.
-Musisz się mnie
mocno trzymać. –Gdy chwycił mnie za ręce i położył je na swoich biodrach,
zamarłam. Objęłam go w pasie najdelikatniej, jak mogłam, bo nawet przez
kombinezon, jego skóra zdawała się palić moje palce.
Przekonałam
się, że mogę od tego spłonąć, gdy przytuliłam się mocniej do jego pleców, bo
stwierdził, że potrzebna mi jest dodatkowa porcja adrenaliny. Jechał przez te
wąskie uliczki jak szalony! Nic nie robił sobie z obowiązujących przepisów.
Zaczęłam się zastanawiać, czy to dlatego, że ponoć bogatemu nikt nie zabroni
robienia tego, na co ma ochotę, czy może ma aż tak dużego farta, że policja
nigdy nie stanęła na jego drodze.
Omal nie
ucałowałam ziemi, gdy w końcu się zatrzymaliśmy i stanęłam na drżących nogach.
Przez chwilę stałam ze spuszczoną głową starając się uspokoić galopujące serce,
które było w takim stanie nie tylko przez niespodziewany wyrzut adrenaliny,
spowodowany szaleńczą jazdą na motocyklu. Sama do końca nie wiedziałam, czy to
bliskie spotkanie ze śmiercią doprowadziło mnie do tego stanu, czy może jego
bliskość. Ciepło, które od niego biło, gdy wtulałam się mocniej, żeby nie
zlecieć z tej piekielnej maszyny, zapach jego wody kolońskiej pomieszanej z
zapachem kombinezonu, wiatru i ogromnej dawki testosteronu, to wszystko
powodowało, że gubiłam gdzieś rezon.
Spojrzałam
na niego nieprzychylnie. Miałam zrobić z nim po prostu głupi wywiad, w którym
powiedziałby mi, że do swojej pozycji doszedł ciężką pracą, czeka na wielką
miłość, albo jest w szczęśliwym związku, a te tatuaże to błędy młodości.
Tymczasem wcale nie było to takie proste. Spotykaliśmy się już trzeci dzień, a
ja nie wiedziałam o nim nic oprócz tego, że jest bezczelny, arogancki, nic nie
robi sobie z niebezpieczeństw i ma kpiący uśmieszek, który doprowadza mnie do
szału. Marny materiał na spektakularny wywiad.
-Co jest, skarbie?
-Przechylił nieznacznie głowę, przyglądając mi się tym rozbawionym wzrokiem.
–Coś blado wyglądasz.
-Chyba zaraz...
–Zachwiałam się, podchodząc do niego i chwyciłam za brzuch.
-Nie mów mi, że
będziesz rzygać! –Panika, którą zobaczyłam w jego oczach, sprawiła, że
wybuchnęłam niepohamowanym śmiechem. Wciąż trzęsłam się, gdy skrzyżował ręce na
piersi, oburzony moją małą zemstą.
-Można powiedzieć,
że teraz jesteśmy kwita. Co to za rudera? –Spytałam, oglądając nieduży budynek
w surowym stanie.
-Chodź to ci
pokaże.
Nigdy nie
czekał, aż się zgodzę. Może to dlatego, że był przyzwyczajony do wydawania
poleceń, które były wykonywane bez mrugnięcia oka. Chwycił mnie za rękę i
pociągnął w stronę drzwi, a ja mimo że miałam ochotę zaprotestować, poszłam za
nim, bo w jego oczach zobaczyłam podekscytowanie pomieszane z pewnego rodzaju
dumą. Byłam ciekawa, co takiego jest w tym budynku.
-Wiem, że na
zewnątrz nie wygląda ciekawie –mówił, szukając odpowiedniego klucza. –W środku
jest już wszystko gotowe. W przyszłym tygodniu ma przyjść ekipa od tynkowania.
Przepuścił
mnie, więc ostrożnie weszłam do środka spodziewając się czerwonych ścian,
różowych neonów, baru i sceny z rurą na środku, ale jeżeli myślałam, że Diego
chce otworzyć jakiś ekskluzywny bar ze striptizem, to mogłam się poczuć
rozczarowana. Nie przypominało to również studia tatuażu, o którym pomyślałam w
drugiej kolejności.
Z coraz
większym zdziwieniem przechodziłam z jednego pomieszczenia do drugiego,
przyglądając się z zachwytem ścianom pokrytym obrazkami wyjętymi z bajek. Pełno
było tu księżniczek, motylków, wróżek, kwiatków, ale też samochodów, smoków,
rycerzy, wojowników ninja, zwierzątek leśnych, domowych. Jedno pomieszczenie
było wystylizowane na łódź podwodną. Miało nawet wielkie, okrągłe okno, przez
które można było oglądać prawdziwe rybki, które beztrosko pływały wśród
koralowców. Zawsze chciałam mieć w domu morskie akwarium, ale musiałabym chyba
przymierać głodem, żeby móc je utrzymać.
-Podoba ci się?
–Spytał, uśmiechając się ciepło.
-Bardzo. Ale
–rozejrzałam się dookoła. –Co ty chcesz tutaj właściwie zrobić? Przedszkole?
–Spojrzałam na niego pytająco. Roześmiał się, a potem znowu chwycił mnie za
rękę i wprowadził do czystego, małego biura.
-Usiądź –wskazał
na skórzany fotel. –Chcę otworzyć fundację.
-Fundację?
-Tak. Widzisz
–przejechał dłonią po karku. –Jestem wolontariuszem w pewnym hospicjum...
-Wolontariuszem? W
hospicjum? Ty?
-Nie wiem, czy
mówię niewyraźnie, że wszystko po mnie powtarzasz? –Zirytował się.
Zarumieniłam
się. Bardzo łatwo jest ocenić kogoś po okładce. W życiu nie przypuszczałabym,
że ten bezczelny typek, z niebezpiecznym błyskiem w oku i straszliwymi
tatuażami, pokrywającymi prawie całe ciało, może być wolontariuszem w hospicjum
dla dzieci. A jednak. Chyba Bestia nie było do końca taką bestią, jaką sobie wyobrażałam na
początku.
Dzień 4.
Jeśli myślałam, że po naszych
szalonych wyprawach motocyklem, Diego w końcu usiądzie ze mną gdzieś w cichej,
przytulnej kawiarence i odpowie na moje pytania, to czekało mnie kolejne
rozczarowanie. Ten facet był niemożliwy! Ciągle wymyślał jakieś głupoty, żeby
wymigać się od wywiadu. Tak jak teraz.
Oczywiście, dzisiejszego ranka,
bardzo wczesnego ranka, takiego o czwartej nad ranem, CZWARTEJ!, obudził mnie
telefonem i stwierdził, że jeżeli chcę przeprowadzić z nim wywiad i ma on być
rzetelny, to powinnam spędzić z nim dzień w biurze. Poprzyglądałabym się, co
robi, może czegoś bym się nauczyła, zobaczyłabym, że prezesowanie to nie tylko
siedzenie i pierdzenie w stołek, popijanie kawy i seks na biurku z sekretarką
(skąd wiedział, że właśnie tak myślę?), ale ciężka praca.
Pomysł był wspaniały, naprawdę
tak uważałam, ale nie o tak nieludzkiej porze. Mimo wszystko ubrałam się w
najelegantszą bluzkę ze stójką, czerwoną spódnicę z wysokim stanem i jasne
szpilki. Włosy upięłam w kok, odważnie się pomalowałam i wpadłam w środku
ważnego spotkania do sali konferencyjnej.
-Przepraszam...
–Bąknęłam i wzrokiem poszukałam wolnego miejsca. Miałam nadzieję, że usiądę
gdzieś w kącie i nikt nie będzie na mnie patrzył, ale jedyne wolne miejsce było
tuż obok Diego.
-To panna
Francesca Cauviglia –przedstawił mnie pan prezes. –Jest profesjonalną
dziennikarką. Będzie się dzisiaj przyglądała naszej pracy. Proszę, usiądź
Francesco.
Z
wypiekami usiadłam obok niego i spuściłam wzrok na świeżo wymalowane, czerwone
paznokcie, przez które się spóźniłam. Było mi wstyd za to niezbyt dobre
wejście, tym bardziej, że Diego przedstawił mnie jako profesjonalną.
Wiedziałam, że zrobił to specjalnie, żebym poczuła się głupio. Cóż, udało mu
się...
Przez
trzy godziny słuchałam durnych prezentacji, analiz, nowych projektów. Tłumiłam
ziewanie, nie rozumiejąc nic z tego ich języka biznesowego, ale Diego wydawał
się być wszystkim zainteresowany. Z uwagą wysłuchiwał pomysłów
współpracowników, zadawał odpowiednie pytania, mówił, co jest dobre, co złe. W
końcu doszli do jakichś wniosków, ktoś miał wprowadzić w życie nowy plan, ktoś
miał go nadzorować, bla, bla, bla... To zdecydowanie nie moja działka, nie
wiem, co może być w tym takiego emocjonującego, ale Diego wydawał się być
pochłonięty tą swoją firmą.
Później
przeszliśmy przez wszystkie działy w firmie. Pokazał mi nawet hale, gdzie
produkowano nowe części do samochodów i motorów, potem garaże, w których
składano wszystko do kupy i w końcu salon z gotowymi pojazdami.
-Nie myśl, że
odziedziczyłem firmę po tatusiu. –Powiedział, gdy weszliśmy do jego gabinetu.
-Nie?
-Mógłbym
–uśmiechnął się krzywo. –Ale nie chciałem.
-Nie chciałeś?
-Znowu po mnie
powtarzasz –zauważył. Wzruszyłam ramionami.
Znowu
mnie zawstydził, gdy powiedział, że owszem, mógłby dostać wszystko bez wysiłku,
ale chciał na to zasłużyć. Dlatego zaczął od pracy przy taśmie produkcyjnej, żeby
piąć się po szczeblach, aż do samej góry. Nie powiem, żeby mu nie wyszło, a
fakt, że do wszystkiego doszedł tylko i wyłącznie dzięki swojej ciężkiej pracy,
sprawił, że zyskał mój szacunek. Oczywiście, że nie powiedziałam mu tego... Nie
chciałam, żeby wiedział, jak bardzo zaczęłam się nim zachwycać.
Nawet
przed samą sobą nie chciałam przyznać, że ten niebezpieczny mężczyzna z tymi
okropnymi rysunkami na ciele, może być taki niesamowity.
Dzień 5.
Poprawiłam
swój żakiet i weszłam do małej galerii, gdzie zaprosił mnie na pierwszą wystawę
swoich zdjęć. Tak, Diego Dominguez zaczął się ujawniać przed światem, mimo że
nikt, oprócz jego bliskich znajomych, pracowników i mnie, nigdy nie skojarzyłby
tego artysty o słabym pseudonimie -DreamCatcher, z prezesem największej firmy
w Buenos-Aires.
U środku
panował półmrok. Tylko zdjęcia, porozwieszane na ścianach były dobrze
oświetlone. Większość była czarno-biała. Przechodząc od jednego, do drugiego,
moje źrenice rozszerzały się w coraz większym zachwycie. Diego był cholernie
niesamowity. Z podziwem wpatrywałam się w zdjęcie kobiety, która tuliła do
siebie roześmiane dziecko, albo młodego chłopaka z ogromnym irokezem i
kolczykami, praktycznie na całej twarzy, który przeprowadzał niewidomą osobę
przez ulicę. Diego naprawdę potrafił w niezwykły sposób pokazać zwykłe
czynności, ukazując w tych zdjęciach miłość, frustrację, nienawiść, rozpacz, a
także to, że czasami jesteśmy zbyt zaślepieni czyimś wyglądem i odrzucamy
kogoś, kto w środku jest prawdziwie piękny.
Rozejrzałam
się za Diego, zobaczyłam jak wchodzi w głąb galerii i podążyłam za nim. Na
samym końcu pomieszczenia, w wielkiej gablocie były jedyne kolorowe zdjęcia,
Przedstawiały śmiejące się, radosne dzieciaki, poprzebierane za rycerzy,
piratów, księżniczki, superbohaterów z komiksów. Znaleźlibyście tutaj wszystko!
Zdjęcia były genialne! Nie można się było nie uśmiechnąć, gdy się na nie
patrzyło, jednak po chwili zauważyłam, ze zdziwieniem, że ludzie, którzy
skupili się wokół tych zdjęć, płaczą. Spojrzałam niepewnie na Diego, nic nie
rozumiejąc. On też był smutny i delikatnie gładził po ramieniu jakąś kobietę,
która właśnie ocierała chusteczką łzy, płynące po policzkach.
-Tylko tyle mogłem
dla nich zrobić... –powiedział cicho Diego.
-To dużo więcej,
niż myślisz. –Kobieta uśmiechnęła się słabo do niego, podeszła do gabloty i
delikatnie przejechała po zdjęciu jednego z dzieci.
Podeszłam
do Diego i chwyciłam go za rękę. Spojrzał na mnie zaskoczony. Chyba nie
wierzył, że przyjdę. Pociągnął mnie w stronę bocznych drzwi i wyszliśmy na
taras, na którym w tej chwili nie było nikogo.
-Świetne zdjęcia
–powiedziałam, przerywając ciszę, która wisiała między nami.
-Dzięki –wzruszył
ramionami, oparł się o barierki i zapatrzył w rozciągający się pod nami ogród.
Muszę przyznać, że galeria była usytuowana w pięknym miejscu.
-Dlaczego oni
płakali? –Spytałam. –Z tych zdjęć emanowało tyle radości, że... –wykonałam
nieokreślony ruch ręką, nie mogąc znaleźć odpowiedniego słowa.
-To dzieci z
hospicjum –powiedział cicho. –Ich dzieci...
-To dlaczego
płaczą, zamiast się cieszyć, że ich dzieci są takie szczęśliwe? –Zmarszczyłam
brwi. To głupie, prawda?
-Były... –Musiałam
się nachylić, żeby go usłyszeć. –Były szczęśliwe... –Spuścił głowę.
-Och... –Tylko
tyle mogłam z siebie wydusić. Poczułam, że łzy same zbierają mi się pod
powiekami, gdy uświadomiłam sobie, że te dzieci już nigdy więcej nie będą takie
radosne.
Wcisnęłam
się między barierki a Diego i wtuliłam się w jego ramiona. Poczułam, że
zesztywniał, ale po chwili objął mnie i mocno przytulił. Chyba oboje tego
potrzebowaliśmy. On znał te wszystkie dzieci, robił im zdjęcia, bawił się z
nimi, zżył. Na pewno było mu ciężko, gdy któreś z nich umierało. Ja
uświadomiłam sobie natomiast, że życie jest cholernie niesprawiedliwe i gdy ja,
martwię się tym, że zabiorą mi samochód, bo nie uda mi się spłacić kredytu, to
inne, małe, niewinne dzieci, walczą o każdy dzień... I w końcu przegrywają.
-Wszystko w
porządku? –Diego odsunął mnie, by popatrzeć mi w oczy i kciukiem starł łzę,
która niepostrzeżenie spływała po moim policzku.
-Jesteś
niesamowity, wiesz?
-Myślałem, że mnie
nie lubisz –uśmiechnął się lekko.
-Bo nie lubię
–odwzajemniłam uśmiech.
Dzień 6.
Myślicie,
że to te zdjęcia tych dzieci sprawiły, że moje serce zalały same ciepłe uczucia?
Może i po części tak było, ale naprawdę poczułam coś do niego, gdy zabrał mnie
ze sobą do hospicjum.
To jak
potrafił dotrzeć do tych wszystkich chorych maluszków, jak każdemu poświęcał
swoją uwagę, jak bawił się z nimi, jak malował im twarze farbkami, jak pomógł
im przebierać się za co tylko chciały, jak później robił im sesje zdjęciowe,
całkowicie rozpuściło moje serce.
Dzieci go
uwielbiały. I ja też zaczęłam. Tak, w końcu przyznałam się do tego, że to, co
do niego czuje to nie tylko szacunek i podziw. To coś więcej. Dużo więcej. To
coś, co sprawia, że chcę być przy nim i pragnę, żeby on chciał tego samego.
To
dziwne... Większość moich znajomych uważa, że miłość musi rodzić się powoli;
dojrzewać jak owoc. Nie można sięgać po nią za wcześnie, bo nie będzie dobra.
Też tak myślałam. Dlatego nie naciskałam na mojego przyjaciela; czekałam
cierpliwie, aż jego uczucie do mnie dojrzeje i wtedy będziemy razem szczęśliwi.
I co mi z tego przyszło?
Z Diego
jest inaczej. To wybuchło nagle. Przyszło jak ten grom z jasnego nieba i
powaliło mnie na kolana. Ześwirowałam całkowicie na jego punkcie. Już nie był
ważny wywiad, ani niespłacony kredyt. Ważny był on.
-Pensa za twoje
myśli. –Jego głos sprowadził mnie na ziemię. Zarumieniłam się. Gdyby wiedział
co chodziło mi po głowie, wyśmiałby mnie.
-Od dawna tutaj
przychodzisz? –Spytałam, nieudolnie rysując księżniczkę dla jednej z
dziewczynek.
-Od jakiś pięciu
lat. Córka naszego pracownika była chora... –Zamyślił się na chwilę. –Była
tutaj w ostatniej fazie choroby, kiedy nie potrafili już jej sami pomóc...
-I przychodziłeś
tu, do niej? –Ścisnęło mi się serce, gdy tylko wzruszył ramionami i odwrócił
wzrok. Uważał, że to co robi, to nic wielkiego. Nie uważał siebie za jakiegoś
bohatera, ale wiedziałam, że dla wszystkich tych dzieci właśnie nim był. Z
resztą dla mnie też. Nie każdy potrafiłby się poświęcić takiej sprawie. Może i
jest tak, że sławni, bogaci ludzie prowadzą jakieś akcje charytatywne, ale nie
słyszałam, żeby ktoś brał w nich tak czynny udział, jak on.
Podeszłam
do niego i chwyciłam w dłonie nieogolone policzki. Uśmiechnęłam się ciepło i
pchana jakąś dziwną mocą, pocałowałam go lekko w usta. Zarumieniłam się i
uciekłam wzrokiem, gdy zobaczyłam jego uniesioną do góry brew i zdziwione
spojrzenie.
-A to co było?
-Chciałam ci
podziękować –wymamrotałam.
-Za co?
-Za to, że
pokazałeś mi siebie. To jakim jesteś człowiekiem.
Wstał i poprawił przekręcony
kapelusz jednemu z dzieci. Drobna dziewczynka podbiegła do niego i wyciągnęła
rączki. Bez wahania uniósł ją do góry i zaczął podrzucać. Głośno się śmiała,
fruwając pod sufitem, a gdy wylądowała w końcu w jego ramionach, przytuliła się
mocno. Powiedziała mu, że go kocha. Spytał się jej, czy w takim razie zgodzi
się zostać jego żoną.
Gdy wychodziliśmy, miał już z tuzin
narzeczonych. Każda chciała, żeby Diego był jej mężem, a on każdej obiecywał,
że będą żyć długo i szczęśliwie, jak król i królowa w wielkim, różowym zamku z
mnóstwem lalek i pluszowych misiów. Były zachwycone. Nie dziwiło mnie to ani
trochę.
-To jakim niby
jestem człowiekiem? –Spytał, gdy odprowadzał mnie do drzwi.
-Dobrym. –Wydawało
mi się, że to jedno słowo to i tak za mało, żeby opisać to, jaki Diego był
naprawdę, ale nie potrafiłam w tej chwili wymyślić niczego lepszego.
-On nie był dobry?
-Kto?
–Zmarszczyłam brwi.
-Ten facet, przez
którego płakałaś –odgarnął mi włosy z czoła i popatrzył z troską.
-Chyba był.
-To dlaczego cię
zranił?
Otworzyłam
drzwi i weszłam do mieszkania, zapraszając go do środka. Spytałam czy chce się
czegoś napić. Gdy pokiwał przecząco głową, westchnęłam i usiadłam przy
kuchennym stole. Zrobił to samo i czekał, aż opowiem mu o mojej nieszczęśliwej
miłości.
Nie
przyjaźniłabym się z kimś, kto mnie krzywdzi. Jaki miałoby to sens? No właśnie,
żaden. On też był dobry. Nie w takim sensie, w jakim Diego jest, ale nigdy mnie
nie skrzywdził. Był ze mną podczas egzaminów i rozmów kwalifikacyjnych. Pomagał
w składaniu mebli do mieszkania i wyborze samochodu. Wysłuchiwał moich
frustracji, gdy mnie wkurzyli w pracy i zabierał na pizze, gdy miałam gorszy
dzień. Był dobry. Nadal jest. Problem polegał na tym, że się we mnie nie
zakochał. Dlatego płakałam. Chociaż teraz nie ma to już dla mnie żadnego
znaczenia. Tylko, że Diego o tym nie ma pojęcia...
-Powiedziałaś mu w
ogóle?
-Co mu miałam
powiedzieć?
-Że go kochasz.
–Popatrzyłam na niego, jak na wariata. Miałam się przyznać, że go kocham?
Pierwsza miałam mu wyznać miłość? Nie ma takiej opcji. To on powinien zrobić
pierwszy krok. –Jesteś strasznie staroświecka. –Diego się zaśmiał. –Powinnaś
powiedzieć mu prosto z mostu, co do niego czujesz, a nie czekać na Bóg wie co.
-I gdybyś ty był
na jego miejscu, to co być zrobił, gdybym nagle wyparowała z takim wyznaniem?
-Uśmiechnąłbym się
i powiedział, że czekałem, aż w końcu mi to powiesz –popatrzył na mnie z
figlarnym błyskiem w oku i łobuzerskim uśmiechem.
Dzień 7.
Czy
można czuć się jednocześnie podekscytowanym i przerażonym? Czy można czegoś
bardzo chcieć, odwlekając, jednocześnie, sięgnięcie po to? Bo tak właśnie się
czułam, gdy umówiłam się z Diego, żeby mu powiedzieć prostu z mostu, że
wpadłam; zakochałam się w nim. Wiem, że był to szalony pomysł, ale w gruncie
rzeczy to on mi go podsunął, podczas naszej wczorajszej rozmowy, gdy zarzucił
mi, że gdybym nie chowała swoich uczuć, to może byłabym w związku z moim
przyjacielem.
W sumie
to teraz nie żałowałam, że milczałam i skrywałam swoje uczucia. To właśnie
dzięki temu, że płakałam przy fontannie z powodu złamanego serca, Diego do mnie
podszedł. Los i tak miał go postawić na mojej drodze, bo przecież i tak
musiałabym przeprowadzić z nim wywiad, ale byłam pewna, że gdyby nie ten dzień
0, to nasza znajomość skończyłaby się na nudnej rozmowie o jego sukcesie.
Pewnie
stwierdziłabym, że jest aroganckim dupkiem, którego wszyscy nienawidzą, bo jest
przystojny, ma mnóstwo kasy i może sobie pozwolić na spełnienie każdej
zachcianki. Pewnie nie dowiedziałabym się, jaki jest pracowity i oddany temu,
co robi. Nie zauważyłabym szacunku, którym darzą go jego podwładni. Nie
zobaczyłabym, jak bardzo troszczy się o innych, poświęca się, żeby ktoś chociaż
przez chwilę zapomniał o chorobie i był szczęśliwy. Nie dostrzegłabym w tej Bestii
tego piękna, które sprawiło, że się zakochałam.
Nasze
drogi rozeszłyby się po autoryzacji wywiadu i mam wrażenie, że więcej byśmy się
już nie spotkali. Na całe szczęście tak się nie stało, a ja mam okazję, na
bycie szczęśliwą. Oczywiście jeżeli tylko on będzie chciał mnie uszczęśliwić.
Przestępując
z nogi na nogę, czekałam na Diego przy jego motorze. Co chwilę przeglądałam się
w lusterku, żeby poprawić włosy, albo makijaż. Co pięć minut spoglądałam na
zegarek, czując, że żołądek ściska mi się do mikroskopijnych rozmiarów, a w
ustach brakowało mi już śliny. O mało się nie rozmyśliłam i nie uciekłam, gdy
dotknął mojego ramienia. Odwróciłam się w jego stronę i wiedziałam, że nie ma
już odwrotu. Zrobię to tu i teraz, albo nigdy.
-Cześć. -Kocham
cię. –Powiedzieliśmy jednocześnie. Odetchnęłam z ulgą, gdy miałam to już za
sobą, ale teraz ktoś inny wstrzymywał powietrze i patrzył na mnie totalnie
zszokowany. Poczułam, jak jego palce zaciskają mi się na ramieniu.
-Co? –Zdołał
wyksztusić po chwili.
-Zakochałam się w
tobie. –Twardo patrzyłam mu w oczy. Skrzywiłam się, gdy oderwał ode mnie swoją
rękę i nerwowo przeczesał palcami włosy.
-Zakochałaś się we
mnie?
-Ogłuchłeś
dzisiaj, czy jak?
-Przepraszam...
–Potarł czoło. –Po prostu zaskoczyłaś mnie i...
-I co? Nie wiesz
co powiedzieć? –Uśmiechnęłam się blado. –Może, że czekałeś, aż w końcu ci to
powiem? –Ulżyło mi, gdy w końcu spojrzał na mnie ciepło i uśmiechnął się
szeroko.
-A może powiem ci,
że jestem zły?
-Zły? –Pokręciłam
głową. –Dlaczego?
-Bo pierwszy ci
chciałem to powiedzieć?
Poczułam,
że miękną mi nogi, a serce pomija uderzenie. Czyżby to znaczyło, że... Że on
też... Że ja... Że on.. Że my... Z okrzykiem radości rzuciłam mu się na szyje i
zaczęłam go całować. Chwycił mnie mocno, gdy oplotłam nogi wokół jego bioder,
całując go coraz bardziej żarliwie. Od tygodnia marzyłam o tych ustach i w
końcu udało mi się dostać to, czego chciałam. Jęknęłam, gdy oderwał się ode
mnie i popatrzył z rozbawieniem w moje oczy.
-Co ty robisz?
-Całuję cię.
-Dlaczego?
-Bo cię kocham
–powiedziałam, poirytowana jego głupimi pytaniami.
-Ale ja nie
powiedziałem, że cię kocham. –Zadrżałam i chyba dostrzegł w moich oczach
strach. –Jeszcze ci nie powiedziałem. –Dodał po chwili. Odetchnęłam z ulgą i
wtuliłam się w niego.
-To tylko jakieś
niedopatrzenie, które właśnie teraz możesz naprawić. –Uśmiechnęłam się, czując
jak wplata palce w moje włosy i delikatnie gładzi skórę głowy.
-Kocham cię, pani
redaktor.
Wierzycie
w miłość od pierwszego wejrzenia? Diego zakochał się we mnie już tego dnia, w
którym zobaczył mnie przy fontannie. Wydawałam mu się taka bezsilna, zagubiona,
potrzebująca opieki, że nie mógł nie zacząć żywić do mnie cieplejszych uczuć.
Włączył mu się tryb rycerza i stwierdził, że musi się mną zająć.
Zdziwiłam
się trochę, słysząc to, bo przecież zrobił mi zdjęcie i zostawił, ale
powiedział mi, że już wtedy wiedział, że będę przeprowadzać z nim wywiad, bo
mnie sprawdził i wiedział, jak wyglądam. Cwana Bestia.
To, że na
początku byłam taka arogancka i niedostępna, tylko spotęgowało jego
przekonanie, że jestem jego ideałem. Nie lubiłam go, nie zrobiły na mnie
wrażenia jego pieniądze. Dopiero, gdy poznałam jego prawdziwe ja,
zakochałam się w nim. Był szczęśliwy, że ktoś dostrzegł w nim coś więcej niż
bogactwo, albo tatuaże.
Co do
tych ostatnich... Nie wierzę, że się do tego przyznaje, ale polubiłam je.
Szczególnie, gdy Diego pokazał mi, że na plecach tatuuje sobie miniaturowe
rysunki dzieciaków z hospicjum. Czyż to nie urocze? Sama nie zrobię sobie
żadnego nigdy, ale lubię chodzić z Diego do studia i przyglądać się, jak jego
skóra pokrywa się kolejnymi rysunkami.
Z całym swym
przekonaniem mogę stwierdzić, że jesteśmy szczęśliwi. I chociaż na początku
myślałam, że ten facet to prawdziwa, niebezpieczna Bestia, to teraz
wiem, że mimo wszystko wcale nie jest groźna. Jest piękna. I jest moja.