KOPCIUSZEK
Życie to nie bajka. Po pierwsze:
zgubiony o północy bucik, za który zapłaciłaś krocie, bo nie potrafiłaś sobie
odmówić, nie świadczy o tym, że jest z ciebie uroczy Kopciuszek. Jesteś
po prostu pijana. Po drugie: upiłaś się, bo twój książę okazał się być mniej
wierny, niż powinien i zdradził cię z twoją najlepszą przyjaciółką. To znaczy
już byłą przyjaciółką. Po trzecie: oboje stwierdzili, że żadna z ciebie
księżniczka. Jesteś sztywniarą, dla której liczy się tylko praca i nic więcej.
Nie potrafisz się bawić i korzystać z życia, więc w sumie to twoja wina, że cię
zdradzili. Postanawiasz więc, pokazać im, że się mylą.
Idziesz do
koleżanki, która nosi tytuł Imprezowiczki Roku, w końcu każdy taką ma.
Mówisz jej, że masz ochotę dzisiaj zaszaleć, a ona nie może nie posiadać się z
radości. Ubierasz się w pożyczoną od niej kieckę, która jest tak obcisła, że
ledwo się w nią mieścisz i pozwalasz zrobić sobie makijaż, w którym
normalnie nie pokazałabyś się na ulicy. Z szafy wyciągasz te swoje nowiuteńkie Louboutiny, które trzymałaś na wyjątkową okazję i modlisz się, żeby były
wygodne. Patrzysz w lustro i się nie poznajesz, ale uśmiechasz się ze
satysfakcją. Masz nadzieję, że spotkasz swojego niewiernego i mu szczęka
opadnie. A niech widzi co stracił!
W pierwszym klubie jesteś strasznie spięta i
z niechęcią patrzysz na tych wszystkich facetów, którzy przyszli tutaj z
nadzieją poruchania. Idioci. Nigdy nie pozwolisz, żeby któryś z nich położył na
tobie łapska. Zmieniasz zdanie w kolejnych klubach, w których alkohol robi
swoje. Pijesz kolejną kolejkę i idziesz tańczyć, a raczej wijesz się wokół tych
wszystkich mężczyzn, którzy są pod wrażeniem twojej śmiałości. W końcu
okrzykują cię Królową Dyskotek, a ty tańczysz na stole i pijesz wódkę
prosto z butelki. Bez żadnej popitki. Krzyczysz na całe gardło i kto tu jest sztywniarą?, a potem stawiasz wszystkim kolejkę, co
wywołuje kolejny aplauz. W którymś momencie twój żołądek się buntuje i spędzasz
kilka godzin w kiblu.
Gdy torsje ustają na moment, robisz to,
czego nie wolno robić po pijaku- dzwonisz do byłego i bełkotliwym głosem
opowiadasz, jak świetnie ci bez niego. Ze zdziwieniem pyta, czy jesteś pijana,
a ty krzyczysz do słuchawki, że jest świnią i że go nienawidzisz. Potem rzucasz
telefonem o ścianę. Znowu wymiotujesz. Stwierdzasz, że chyba masz już dość
i wychodzisz się przewietrzyć. Bolą cię nogi, więc ściągasz pantofelki
i niesiesz je w ręce. Potem siadasz na zimnych schodach przed jakimś
domkiem i zaczynasz płakać. Szukasz telefonu i orientujesz się, że torebkę też
gdzieś zostawiłaś. Przy okazji przypominasz sobie, że komórka leży w kiblu, w
częściach. Starasz się być dzielna, dlatego chwiejnym krokiem ruszasz w stronę
domu. Przynajmniej masz taką nadzieję, że droga, którą wybrałaś, do niego
prowadzi.
Po chwili przypominasz sobie, że na schodach
zostawiłaś swoje buty, więc po nie wracasz. Ze zgrozą zauważasz, że jest tam
tylko jeden. Drugi gdzieś sobie poszedł. Sam. Wybuchasz głośnym płaczem i
przytulasz do siebie tego jedynaka, jakby był twoim ukochanym dzieckiem. Znowu
siadasz i zaczynasz kołysać się w przód i w tył. Krzyczysz na całe gardło, że
faceci są beznadziejni. Z domku, przed którym siedzisz, ktoś wychodzi.
-Zwariowałaś? Czemu się tak
drzesz? –pyta przystojny brunet z dwudniowym zarostem.
Ogarniasz go wzrokiem. Jest wysoki i umięśniony. Seksowny jak diabli.
Zaczynasz trzepotać rzęsami i pytasz go, czy nie chciałby, żeby ktoś ogrzał mu
łóżko. Ten alkohol naprawdę namieszał ci w głowie.
On przez chwilę cię
lustruje, a potem stwierdza, że jesteś pijana i zamierza zatrzasnąć ci drzwi
przed nosem, ale znowu wybuchasz płaczem. Użalasz się przed nim nad sobą.
Mówisz, że normalnie taka nie jesteś, że chłopak zdradził cię z najlepszą
przyjaciółką, że wszyscy uważają cię za sztywniarę, a ty chciałaś tylko pokazać,
że potrafisz się bawić. Cała drżysz, gdy dodajesz, że rozwaliłaś sobie telefon,
zostawiłaś gdzieś torebkę i zgubiłaś buta.
-To był Louboutin! –Mówisz żałośnie, a później wymiotujesz pod nogi temu mężczyźnie,
który patrzy na ciebie z politowaniem. Potem urywa ci się film.
Budzisz się w ciepłym,
miękkim, pachnącym łóżku. Nie sama. Towarzyszy ci pulsujący ból, który ma
zamiar rozwalić ci skronie. Oprócz niego czujesz gorzki smak w ustach, a
twój język przypomina Saharę. Delikatnie unosisz się na łokciach i
rozglądasz po pokoju. Wydajesz z siebie okrzyk ulgi, gdy na mahoniowym
stoliczku znajdujesz dzbanek z zimną wodą. Nie zwracasz uwagi na szklankę
leżącą obok, tylko pijesz prosto z niego, a płyn spływa ci po brodzie.
Wycierasz go wierzchem dłoni i sięgasz po dwie cudowne tabletki, które też
leżały na stoliku. Aspiryna. Szybko je połykasz i ciężko opadasz na
łóżko. Przymykasz powieki i masz ochotę oddać się Morfeuszowi, ale znowu
gwałtownie siadasz, co wywołuje nasilenie się bólu i skurcz żołądka. Kolejny raz
rozglądasz się po pokoju i ze zgrozą uświadamiasz sobie, że nie jesteś u
siebie. Gdyby tego jeszcze było mało, widzisz swoje ubrania, równiutko złożone
na krześle, a sama jesteś tylko w wielkiej, czarnej koszulce z dziwnym napisem.
Odgłos otwieranych drzwi, sprawia, że krzyczysz i rzucasz w intruza poduszką.
-Widzę, że już
wstałaś. –Brunet patrzy na ciebie z kpiącym uśmieszkiem. Gdzieś w odmętach
pamięci wyszukujesz obrazek, o którym chciałabyś zapomnieć. Narzygałaś mu pod
nogi. Czerwienisz się po czubki włosów.
-Ty mnie rozebrałeś? –Atakujesz
go, by ukryć swoje zakłopotanie.
-Tak –mówi spokojnie.
–Rozebrałem, wykąpałem i położyłem do łóżka.
Wyskakujesz z
pościeli, jak oparzona i zaczynasz na niego krzyczeć. Jak w ogóle śmiał cię
dotknąć?
-Pieprzony zboczeniec! –Rzucasz
mu w twarz, nie kryjąc swojego oburzenia.
-Jestem lekarzem, więc
widziałem więcej gołych bab, niż możesz sobie wyobrazić. Wolałaś, żebym cię
zostawił na dworze, na zimnych schodach? W ogóle to zostawiłaś na nich
pamiątkę, którą musiałem sprzątać. -Mężczyzna zakłada ręce na piersi i patrzy
na ciebie ciemnymi oczami tak długo, że musisz odwrócić wzrok. Nerwowo
zakładasz włosy za ucho i sięgasz po ubranie. Chcesz, jak najszybciej stąd
wyjść.
-Przepraszam... –Głos masz
niewyraźny. –Jestem po prostu zdenerwowana całą tą sytuacją.
Kiwa głową i uprzejmie wskazuje ci łazienkę.
Czujesz się
koszmarnie. Najchętniej zapadłabyś się pod ziemię. W lustrze widzisz swoje
rozczochrane włosy i podkrążone oczy. Kręcisz z niedowierzaniem głową, a potem
zaczynasz się gorzko śmiać. Czy może być jeszcze gorzej? Czy da się upaść
jeszcze niżej? Rzucił cię chłopak, schlałaś się na imprezie, ten przystojny
lekarz widział cię nagą, ale w okolicznościach, o których wolałabyś nie
pamiętać. Zastanawiasz się, czy przypadkiem nie umarłaś i nie znalazłaś się w
piekle. Takie rzeczy nie mogą się dziać na tej spokojnej Ziemi!
Palcami przeczesujesz
te ogniste włosy i patrzysz sobie prosto w oczy. Bierzesz głęboki oddech i
starasz się uspokoić. Dobrze, zrobiłaś z siebie kompletną idiotkę, ale co z
tego? Przecież każdemu może się zdarzyć gorszy dzień. Wielkie rzeczy... Poza
tym pocieszasz się faktem, że już nigdy więcej nie zobaczysz doktorka. Tę
dzielnicę oznaczasz w myślach, jako strefę śmierci, więc nie będziesz się tutaj
kręciła, choćby mieli ci zapłacić milion złotych.
Wychodzisz z łazienki
z podniesioną głową. Twój wybawiciel siedzi w kuchni i z łokciami na
gazecie, dopija resztkę kawy. Odchrząkujesz, czym zwracasz jego uwagę. Przez
chwilę przygląda ci się czarnymi oczami, a później wraca do niedokończonego
artykułu.
-Chciałam cię przeprosić...
–Znowu czujesz, że się czerwienisz.
-Już przepraszałaś. –Rzuca od
niechcenia. Wywracasz oczami.
-Wiem, ale to nie zmienia
faktu, że czuję się okropnie głupio i nie wiem co mam z tym zrobić. –Wybuchasz.
–Normalnie tak się nie zachowuję!
-To też już mówiłaś. –Rozsiada
się wygodniej na krześle. –Przed tym, jak zwymio...
-Och! –Jęczysz żałośnie i
chwytasz nóż, który leży na blacie. Twój przystojniak zamiera na chwilę, a
potem marszczy brwi. Kładziesz nóż na gazecie i patrzysz mu głęboko w oczy.
-Proszę bardzo –podsuwasz mu
nóż pod rękę. –Dobij mnie.
-Powinnaś się udać do
psychiatry. –Wstaje i odkłada nóż na miejsce. –Masz ochotę na kawę?
-Nie, powinnam już iść do domu.
-Odwiozę cię.
-Poradzę sobie.
-W jednym bucie? Bez pieniędzy
i telefonu? Wątpię.
Zaciskasz powieki i zgrzytasz zębami. Dobrze. Pozwolisz mu się odwieźć,
a potem raz na zawsze zniknie z twojego życia. Tak szybko, jak się w nim
pojawił.
Wyjeżdża z garażu
swoim odrestaurowanym Audi
Quattro. Wysiada, otwiera drzwi
pasażera i czeka, aż wsiądziesz. Robisz krok, ale nagle się wahasz. Masz
przejść boso, po tym pełnym niebezpieczeństw chodniku? Co jeśli jest tam gdzieś
jakiś wielki robak, który wejdzie ci na stopę, albo odłamek szkła, o który
skaleczysz sobie piętę? Wzdrygasz się na samą myśl. Patrzysz na mężczyznę,
który unosi brew do góry, zastanawiając się, czemu jeszcze nie ma cię w jego
ślicznym samochodzie. Przygryzasz wargę i zaciskasz pięści.
Brunet podchodzi do
ciebie i bez słowa bierze w ramiona. Niesie cię do samochodu, jakbyś nic nie
ważyła. Czujesz niesamowite ciepło, które rozchodzi się po całym ciele.
Przyjemny dreszcz biegnie wzdłuż kręgosłupa. Po raz pierwszy dzisiejszego dnia,
czujesz się bezpiecznie. Zarzucasz mu ręce na szyję, a wtedy on odwraca głowę w
twoją stronę. Przez chwilę patrzysz mu w oczy, a potem na usta. Zastanawiasz
się, jak całuje. Czy władczo, żarliwie, a może delikatnie, tak, żeby nie
spłoszyć. Rozchylasz lekko wargi i masz zamiar zrobić kolejną głupotę, ale
wtedy on układa cię w fotelu i zapina pas. Zatrzaskuje drzwi i siada na
swoje miejsce.
Palcami masujesz
skronie i zastanawiasz się, czy nie zwariowałaś do reszty. W myślach
wyzywasz się od skończonych debilek. Musiało ci kompletnie odbić, jeśli
chciałaś pocałować nieznajomego faceta. Zerkasz na niego i widzisz, jak bębni
palcami w kierownicę. Czy on też chciał cię pocałować? Łapie twój wzrok i
przygląda ci się twardo. Uśmiechasz się lekko, chcąc jakoś rozładować
atmosferę, a wtedy on wzdycha i kręci głową z rezygnacją.
-Masz jakiś adres? –Przerywa
niezręczną ciszę, a ty uświadamiasz sobie, że od kilku minut siedzisz, jak
idiotka i snujesz fantazje na temat waszego gorącego buzi-buzi, a tymczasem on
czeka, aż powiesz mu gdzie ma jechać.
Mamrotasz pod nosem
ulicę i numer domu. Odwracasz głowę do okna i siadasz głębiej w fotelu. Masz
ochotę się w niego wtopić. Dlaczego jeszcze nie wymyślili tej pieprzonej
pelerynki-niewidki? Przydałaby ci się teraz.
Całe szczęście, że
twój wybawiciel nie przestrzega przepisów drogowych. W mgnieniu oka
jesteście pod twoim domem. Nie zastanawiasz się już nad robakami, które czyhają
na twoje stopy, tylko otwierasz drzwi od samochodu i wylatujesz z niego, jak z
procy. Wchodząc na werandę, uświadamiasz sobie, że klucze masz w torebce, a
torebkę... Licho wie gdzie. Osuwasz się na kolana i walisz głową w ścianę.
Obiecujesz sobie, że nigdy więcej się nie upijesz. Przenigdy! Tylko niech te
wszystkie problemy w końcu się skończą!
Gdy dotyka twojego
ramienia, wzdrygasz się. Pomaga ci się podnieść i patrzy na ciebie z troską.
Bezwiednie wtulasz się w niego i zaczynasz płakać. Głaska cię po plecach,
dopóki się nie uspokoisz. Odrywasz się od niego niechętnie. Kolejny raz
zastanawia cię fakt, że jest ci tak cholernie dobrze w jego ramionach. Patrzysz
na mokre plamy na jego koszulce i zaczynasz ścierać je rękoma, mając
nadzieję, że dzięki temu w jakiś cudowny sposób znikną. Chwyta cię za
nadgarstki i przytrzymuje je, dopóki na niego nie spojrzysz.
-Tak strasznie cię przepraszam
–mówisz szybko. –Jestem idiotką.
-Jesteś trochę rozchwiana
emocjonalnie –zakłada ci włosy za ucho.
Rozczula cię ten drobny gest. Uśmiecha się do ciebie lekko, łobuzersko.
Odwzajemniasz uśmiech. I kiedy znowu nadarza się okazja, żeby spróbować, jak
smakują te seksowne usta, drzwi twojego domu, otwierają się i pojawia się w
nich twoja koleżanka, z którą wczoraj tak ostro imprezowałaś.
-Tak się o ciebie martwiłam!
–Rzuca ci się na szyję. –Znalazłam twoją torebkę, ale ciebie nigdzie nie było!
Portfel i klucze były w środku. Dzwoniłam do ciebie z tysiąc razy, ale nie
mogłam się dodzwonić! Przyszłam tu mając nadzieję, że wrócisz.
-Wróciłam –mówisz.
-Tak się cieszę!
Brunet niepostrzeżenie
wycofuje się do swojego samochodu. Zauważasz to i wpychasz swoją koleżankę do
domu, a sama za nim biegniesz. Dopadasz go, gdy siada za kółko.
-Poczekaj –chwytasz za drzwi.
Unosi brew i patrzy na ciebie przenikliwie. Od tego wzroku robi ci się gorąco.
–Dziękuję ci –mówisz. –Za wszystko –dodajesz cicho.
Mężczyzna kiwa głową i wypowiada to jedno słowo, które sprawia, że
czujesz się nagle strasznie pusta w środku.
-Żegnaj. –Zatrzaskuje drzwi i
odpala silnik.
-Żegnaj. –Odpowiadasz i
patrzysz, jak odjeżdża.
Jak prawdziwy Kopciuch, chodzisz do pracy, gdzie harujesz, jak wół, żeby nie myśleć o tym,
jakie masz beznadziejne życie. Wszyscy patrzą na ciebie z politowaniem,
uśmiechają się tymi litościwymi uśmieszkami, czasami w damskim kiblu, któraś z
twoich koleżanek powie, pomiędzy pomalowaniem pomadką górnej
i dolnej wargi, że ten gnojek wcale nie był ciebie wart.
Och, do jasnej
cholery! Przecież doskonale o tym wiesz! Nie muszą ci powtarzać tego w kółko.
Wszyscy uważają, że musisz, ale to na pewno musisz cierpieć na potworną
depresję! Znalazło się stado psychologów... Co oni tam mogą wiedzieć o tym, co
czujesz, albo raczej nie czujesz, a chcąc brzmieć najszczerzej to o tym, co
starasz sobie wmówić, że nie czujesz.
Tak jest łatwiej. Może
nawet przyjemniej. W końcu dlaczego miałoby cię ruszyć to, że facet, z którym
chciałaś od razu wnuków, który był już z tobą siedem, cholernie długich lat,
stwierdził, że to twoja przyjaciółka jest o wiele bardziej seksowniejsza? No
bywa tak.
Siedem lat tłustych, siedem chudych, mruczysz pod nosem, wracając z pracy. Po
drodze wstępujesz do małego sklepiku, gdzie kupujesz kilka jabłek, mąkę i
jajka. Upieczesz szarlotkę. Zjesz ją na ciepło. Z lodami. Bitą śmietaną.
Posypaną cynamonem. Popijesz winem, które stoi gdzieś w zakamarkach szafy i
czeka, aż wydrzesz je z ciemnego kąta. Zostawiłaś najlepsze na specjalne
okazje. Stwierdzasz, że zerwanie jest okazją doskonałą. Nie tylko na jeden
kieliszek pysznego, czerwonego trunku, ale na jego całą butelkę. Caluteńką.
Począwszy od smukłej, zielonej szyjki, kończąc na dnie, które przez moment dopijania
ostatnich kropel prosto z gwinta, uczyni twoje niebo szklanym.
Pakujesz swoje zakupy
do plastikowej reklamówki i wychodzisz ze sklepu z ogromnym uśmiechem na
twarzy. Tak, to będzie cudowny wieczór. Do ciasta i wina dojdzie jakiś serial.
Obejrzysz wszystkie sezony i skupisz się na rozwikłaniu złożonej osobowości
bohaterów. Potem weźmiesz sobie benzodiazepinkę
i zaśniesz, bez problemów, bez
snów, a rano pojedziesz do pracy. Znowu.
Wściekasz się i
miotasz naokoło przekleństwami, gdy uszy od reklamówki urywają się, a twoje
zakupy lądują na chodnikowej kostce. Tupiesz przez chwilę nogami, a potem
odrzucasz swoje włosy do tyłu i starasz się uratować ocalałe resztki. Z jajek
nic nie zostało. Przez chwilę zatrzymujesz się nad nimi, a do twojej głowy
wlatuje myśl, że to naprawdę tragiczne w skutkach wydarzenie, przynajmniej dla
jajek, bo ani nie będzie z nich kurczaczków, ani ciasta. Ich życie poszło na
marne. Rozwalone opakowanie z resztką mąki, owijasz w pozostałości po siatce i
upychasz do torby, modląc się, żeby nie rozsypała się w środku. Rąbek
swetra podwijasz go góry i wkładasz do niego jabłka. Trzy. Marszczysz brwi.
Kupowałaś cztery. Rozglądasz się dookoła i nagle go dostrzegasz. Podchodzi do
ciebie z kpiącym uśmieszkiem i przygląda ci się swoimi czarnymi oczami.
-Kolejny zły dzień, co?
–Dorzuca ostatnie jabłko do pozostałych, uśmiechając się półgębkiem.
Minął już tydzień,
odkąd odjechał spod twojego domu. Nie możesz powiedzieć, że o nim nie
myślałaś. Oczywiście, że to robiłaś, pomiędzy wymyślaniem zemsty na panie eks, ale nawet w najśmielszych marzeniach, nie przyszło ci do głowy, że
jeszcze kiedykolwiek go zobaczysz.
Jak bumerang wraca do
ciebie wasze pierwsze spotkanie. Rumienisz się na wspomnienie bałaganu na jego schodach, którego byłaś autorką. Kolor twojej skóry prawie
zlewa się z włosami, gdy uświadomisz sobie, że rozebrał cię, wsadził nagą do
wanny, umył i ułożył grzecznie do snu. Spuszczasz wzrok i wybąkujesz ciche
podziękowania. Kątem oka zauważasz, że wzrusza ramionami.
-Chyba każę ci płacić za bycie
twoim rycerzem.
-Słucham? –Podnosisz głowę.
Wstrzymujesz na chwilę oddech, gdy twoje oczy, spotykają jego. Nie przypominasz
sobie, żeby ktoś kiedyś patrzył na ciebie w taki sposób.
Ten wzrok przewierca
cię na wylot. Masz wrażenie, że zagląda w głąb każdej cholernej komórki w twoim
ciele, prześwietla każdą kość, dotyka twojej duszy. Czujesz się jeszcze
bardziej naga, niż w tej cholernej wannie, ale za żadne skarby, nie potrafisz
się od niego odwrócić. Jesteś, jak zahipnotyzowana, a nagły, masz nawet
wrażenie, że ciepły, uśmiech, który pojawia się na jego twarzy, sprawia, że
strawione przez kwas solny motyle, nagle odradzają się, jak feniks z popiołów i
trzepoczą mocno swoimi kolorowymi skrzydełkami, powodując to przyjemne uczucie,
rozgrzewające cię od środka.
-Każde nasze spotkanie zaczyna
się od tego, że muszę cię uratować z opresji –tłumaczy, wkładając ręce do
kieszeni.
Mimowolnie się uśmiechasz.
-Każde? Było ich zaledwie dwa
–przechylasz w prawo głowę. –Chyba zbyt szybko wysnułeś wnioski.
-Może –patrzy gdzieś w bok.
–Ale dwa na dwa to sto procent. –Puszcza ci oczko.
-To jakiej zapłaty oczekujesz
–pytasz ze śmiechem.
-Nie wiem –wzrusza ramionami.
–Wymyśl coś –pochyla się, a tobie zamiera serce, gdy czujesz przy skroni jego
oddech. –Wierzę, że jesteś kreatywna. –Prostuje się i uśmiecha zabójczo,
ukazując rząd równych zębów.
Stoisz, na środku
chodnika, kompletnie zauroczona i nie masz bladego pojęcia, co powiedzieć, ale
wiesz, że musisz, bo on już odwraca się na pięcie i nagle dopada cię strach, że
już więcej go nie zobaczysz.
-Nie poczekasz, aż coś wymyślę?
Patrzy na ciebie przez ramię, nadal się uśmiechając.
-Dam ci czas.
-Masz w ogóle jakieś imię?
-Mam –mówi i rusza przed
siebie.
Kręcisz z niedowierzaniem głową, a potem
wybuchasz śmiechem. Masz nadzieję, że jakoś uda ci się odtworzyć w pamięci
drogę do jego domu.
Oczywiście, że jej nie znalazłaś, a przy
okazji zniszczyłaś ciasto, gdy uderzyłaś brytfanką o stół, a zawartość
wyleciała na podłogę. Tak, to było naprawdę mocne uderzenie. Błąkałaś się po
osiedlach znajdujących się niedaleko klubu, o którym wolałabyś nie pamiętać;
próbowałaś przypomnieć sobie, jak trafiłaś na jego schodki, albo koło czego
przejeżdżaliście, gdy cię odwoził, ale nic z tego. Jesteś kobietą. Twoja
orientacja w terenie sięga dna Rowu
Mariańskiego, drogi wyglądają
całkowicie inaczej w dzień niż w nocy, poza tym masz wrażenie, że ta prowadząca
do, zupełnie różni się od tej prowadzącej z. Nie wspominasz już
o prawo i lewo... Cholerne strony...
Swoje nocne poszukiwania, na które namówiło
cię to słodkie stwierdzenie, że przez
żołądek do serca oraz chęć
podziękowania mu za tę jego rycerskość, skończyło się tym, że cały tydzień
byłaś wściekła, warczałaś na wszystkich i nabawiłaś się straszliwego
przeziębienia. Twój kaszel z delikatnego odchrząkiwania, zmienił się w
wypluwanie płuc. Do tego ta przeklęta śluzowo-ropna wydzielina, skapująca
prawdziwym potokiem z nosa i gorączka sięgająca temperatury gejzeru...
Zastanawiasz się, czy gdzieś w kontaktach na telefonie, masz zapisany,
przypadkowo, numer do kostuchy, bo może by już teraz po ciebie przyjechała, a
nie kazała ci się tak męczyć.
Wchodzisz do przychodni i mówisz,
zachrypniętym głosem, ledwo słyszalne dzień dobry. Miła pani
pielęgniarka rejestruje cię do jakiegoś nieznanego lekarza, który zastępuje
twojego, podczas jego obecności na jakimś ważnym sympozjum, czy czymś tam. W
sumie to mało cię to obchodzi. Najważniejsze, żeby ktoś przepisał ci te
wszystkie wspaniałe pigułeczki, które postawią cię na nogi.
W poczekalni roi się od sędziwych pań, które
wymieniają niezbyt pochlebne poglądy na temat sąsiadów, ich dzieci, wnuków,
kochanków, psów i krzywo wykoszonego trawnika. Chciałabyś jak najszybciej
wydostać się z tego miejsca, ale jesteś ostatnia w kolejce i może mogłabyś poprosić,
którąś miłą babunię, żeby pozwoliła ci wejść wcześniej, ale obawiasz się, że
zostałabyś rozszarpana. Z głośnym kichnięciem zajmujesz wolne miejsce i
wydmuchujesz nos. Twoje towarzyszki patrzą na ciebie z niesmakiem i znacząco
odsuwają się od ciebie. Jeszcze się czymś zarażą... W ogóle to bardzo dziwne,
że przyszłaś do lekarza, prawda? I to w dodatku chora! Powinni spalić cię
za to na stosie. One zrobiłyby tak na pewno.
Opierasz głowę o ścianę za tobą i przymykasz
oczy. Do twoich uszu dochodzą strzępy rozmów, które ignorujesz, a przynajmniej
starasz się to robić.
-To podobno bardzo młodziutki
doktor –chichocze jedna z pacjentek.
-A jaki przystojny! –Dodaje
inna. Wszystkie nagle zaczęły zachwycać się doktorem Sebastianem, który jest
lekarzem z powołania, zawsze sprawdza, jak się czują, przeprowadza
dodatkowe badania, pyta czy nie odczuwają skutków ubocznych leków, a nie tylko
wypisze receptę i żegnam, tak jak tamten. Bla, bla, bla...
Zaczyna cię boleć głowa i gdy w końcu
przychodzi twoja kolej, zastanawiasz się, czy uda ci się wejść do gabinetu.
-Pani Camila Torr... –Milknie,
gdy cię widzi. Przez moment jest zaskoczony, ale potem uśmiecha się do ciebie
promiennie.
-Więc masz na imię Sebastian?
–Siadasz ciężko na krześle i zaczynasz szukać w torebce chusteczek. –No cóż.
Spotykamy się trzeci raz... –przerywasz, żeby wydmuchać nos -...i wygląda na
to, że znowu będziesz musiał mnie uratować.
-Gdzie się tak załatwiłaś?
-Hmm... –Przygryzasz wargę.
Przecież nie powiesz mu, że szukałaś jego domu... –Powiedzmy, że podczas
wymyślania, jak mogłabym Ci zapłacić za... Jak to określiłeś? Ratowanie z
opresji?
-W takim razie powinienem czuć
się winny... Rozbierz się.
-Nie to miałam na...
–Nieruchomiejesz, gdy uświadamiasz sobie, o co cię poprosił. –Co mam zrobić?
–Piszczysz.
-Ściągnąć bluzkę –unosi brew.
–Jak inaczej mam cię osłuchać?
Czerwienisz się i spuszczasz wzrok.
-Co jest, Mila? Widziałem cię
już nago.
Z oburzeniem wciągasz powietrze i patrzysz na niego wilkiem. On tylko
uśmiecha się łobuzersko i bębni palcami dłoni o swoje udo. Czeka. Wściekła
wstajesz, zdejmujesz bluzkę i rzucasz się na kozetkę. Z uniesionym czołem
stoisz przed nim w samym staniku. Kiwa głową z uznaniem i podchodzi do
ciebie.
Syczysz, gdy zimna
głowica stetoskopu dotyka twojego nagiego ciała. Sebastian rzuca ci
przepraszające spojrzenie i próbuje ogrzać ją w rękach. Ze skupieniem wsłuchuje
się w zmiany w twoim układzie oddechowym. Oddychasz głęboko i zastanawiasz
się, czy skomentuje to, że serce bije ci, jak szalone. On jednak nic nie mówi.
Odwraca się i przykłada ciepłą dłoń w okolicy twoich łopatek. Drżysz, gdy
przesuwa ją z miejsca w miejsce.
-Już kończę –mówi cicho.
–Jeszcze tylko opukam klatkę i będziesz mogła się ubrać.
Myśli, że ci zimno... O matko! Chyba jeszcze nikt tak bardzo się nie
pomylił, jak on w tej chwili.
O mało nie
protestujesz, gdy odrywa od ciebie dłoń i podaje ci bluzkę. Wkładasz ją przez
głowę, a on prosi cię, żebyś otworzyła usta i powiedziała aaa... Gdy kończy badanie minę ma niewesołą.
-Co mi jest panie doktorze?
-Masz paskudne zapalenie
oskrzeli –pisze coś w twojej kartotece. –Czemu nie przyszłaś wcześniej?
-Nie wiedziałam, że tu
pracujesz –śmiejesz się.
-Mila –jego ton jest poważny.
–Jeszcze chwila i będziesz mieć zapalenie płuc.
Bagatelizujesz całą sprawę. Twoje myśli krążą wokół jego ust,
wypowiadających Mila. Nikt nigdy cię tak nie nazywał.
-Słuchasz mnie?
-Co? –Przenosisz swój wzrok
wyżej i patrzysz mu w oczy.
-Przepiszę ci antybiotyk.
Kiwasz głową.
-Jeżeli poczekasz jakieś
trzydzieści minut, to cię odwiozę. –podaje ci receptę.
-Nie musisz –pakujesz kartkę do
torebki. –Dziękuję.
Naciskasz klamkę, ale
nie otwierasz drzwi. W myślach liczysz do trzech, bierzesz głęboki oddech i
odwracasz się w jego kierunku.
-Posłuchaj... –Uśmiechasz się,
gdy unosi głowę znad papierów i skupia na tobie swój wzrok. –Może byśmy się
kiedyś umów...
Dźwięk jego komórki, nie pozwala ci dokończyć. Patrzy na ciebie
przepraszająco i odbiera telefon.
-Ból w klatce? –Wstaje i pakuje
jakieś narzędzia i leki do torby. Wiesz, że jedyna okazja, żeby go gdzieś
zaprosić, gdzieś uleciała, więc cicho wychodzisz i wracasz do domu.
Po czasie, który
wydawał ci się wiecznością, dochodzisz do siebie i możesz pożegnać się z
chusteczkami, wielkimi tabletkami, mniejszymi kapsułkami i syropkami, które
towarzyszyły ci każdego dnia. Z resztą nie tylko one. Sebastian też od czasu,
do czasu pojawiał się w twoich myślach. Raz, czy dwa śnił ci się i czasami
łapałaś się na tym, że zastanawiasz się, co teraz może robić.
Facet ewidentnie ci
się spodobał. Jest miły, przystojny, inteligentny. Głupi ludzie nie kończą
medycyny. Przynajmniej masz taką nadzieję. Do tego ufasz mu, co jest
przerażające, bo go w ogóle nie znasz, ale fakt, że nie wykorzystał cię, gdy
byłaś kompletnie pijana, działa na jego korzyść.
Poza tym, czy to nie
jest jakieś przeznaczenie? Trafiłaś pod jego dom, spotkałaś go na ulicy,
zastępował twojego lekarza akurat, gdy byłaś chora. To nie może być przypadek!
Ktoś mógłby powiedzieć, że nic w tym dziwnego, skoro mieszkacie w tym samym mieście,
ale jakoś nigdy wcześniej go nie widywałaś. A miałaś na to dwadzieścia siedem
lat.
Może to całe
pieprzenie wszystkich autorów romansideł o tym, jak to cały Wszechświat pomaga
dwójce, pozornie nieznajomych ludzi, połączyć się, jak to czasami przeznaczenie
stawia na czyjejś drodze ten ideał, tę drugą połóweczkę jabłuszka, a miłość
wybucha, jak jakiś granat, nie jest takie do końca pozbawione sensu. Może jest
w tym coś. Albo może chciałabyś, żeby tak było.
Może chciałabyś tego
księcia, poznanego na balu. Może chciałabyś, żeby szukał cię po całym mieście,
żeby oddać cholernego Louboutina. Może chciałabyś to przereklamowane i żyli długo i szczęśliwie.
Dzwonek do drzwi
sprawia, że podskakujesz na stołku i przygryzasz sobie język. Przechodząc obok
lustra poprawiasz machinalnie włosy. Kobieta zawsze jest próżna, nawet jeżeli
się do tego nie przyznaje. Otwierasz i nie możesz uwierzyć własnym oczom.
-Cześć Mila.
Tyle razy mógł do ciebie przyjechać, przecież znał adres, dlaczego
wybrał akurat dzisiaj?
-Czemu Mila? –Pytasz, bo nie wiesz, co mogłabyś powiedzieć. Przy okazji gryziesz
się w policzek, żeby powstrzymać pełen zachwytu uśmiech. Nie chcesz, żeby
widział, jak bardzo się cieszysz z jego wizyty.
-Bo pewnie wszyscy mówią na
ciebie Cami, albo Cam... –wzrusza ramionami
-...ja nie jestem wszyscy.
Zapraszasz go do
środka. Siada na beżowej kanapie i rozgląda się po twoim salonie. Prosi, żebyś
usiadła obok niego. Robisz to bez wahania.
-W sumie to nie przyszedłem
tutaj, bo tak –mówi i wyciąga spod swetra zawiniątko. –Mam coś dla ciebie.
Patrzysz na jego ręce, w których trzyma jakąś rzecz o dziwnym
kształcie, zawiniętą nieudolnie w różowy papier w jednorożce. Śmiejesz się.
-Jak to masz coś dla mnie?
–Unosisz brwi. –Myślałam, że to ja powinnam ci zapłacić.
-Też tak myślałem, ale chyba
się do tego nie kwapisz. Otwórz –wkłada ci prezent w ręce.
Ostrożnie odwijasz
papier. Serce ci zamiera, gdy widzisz, co ci przyniósł. Zatykasz dłonią usta i
patrzysz na niego z niedowierzaniem. Uśmiecha się lekko.
-Przecież to...
-Pozwolisz, że sprawdzę, czy
pasuje?
Możesz tylko pokiwać głową. Sebastian klęka na jedno kolano i
delikatnie obejmuje dłonią twoją łydkę. Od razu czujesz dreszcz przebiegający
wzdłuż nogi, którą lekko unosi. Wolną ręką zakłada ci zgubiony but na stopę.
-Pasuje –puszcza ci oczko.
Znalazł go w krzakach, koło domu, kiedy je przycinał.
Czy to może być tylko
zbieg okoliczności? Uśmiechasz się szeroko, gdy mówi, że teraz na pewno
zasłużył na jakąś super nagrodę. Nie myślisz za dużo, tylko chwytasz go za sweter,
przyciągasz i całujesz. Nie wydaje się zaskoczony, bo od razu oddaje pocałunek
i wplata palce w twoje włosy.
I
może nie jest to twoje szczęśliwe zakończenie, ale wiesz, że to początek,
czegoś, co może okazać się tym, o czym od zawsze marzyłaś.
Ja...nie wiem co napisać.
OdpowiedzUsuńPo prostu czasami ma się takie dni, że nie można ubrać w słowa tego, co się czuję.
Także dzisiaj będzie krótko (przepraszam, mam nadzieję że się nie pogniewasz):
Dziękuję Ci, że mogę czytać twoje prace i że zawsze potrafisz poprawić mi nimi humor, nawet w najgorszy dzień.
Uważaj na upały.
~Anonim Juleśka ❤