USIDLONY
Widzicie tego przerażonego,
straszliwie bladego gościa, wbitego w odprasowany, nowiutki garnitur? Wygląda
okropnie, co nie? Chyba wszyscy zebrani mogą usłyszeć, jak głośno przełyka
ślinę i wali mu serce. Żałosne...
Najgorsze
w tym wszystkim jest to, że ten zdenerwowany gość, który co chwilę wyciera w
spodnie spocone ręce, to ja – Maximiliano Ponte. W tym momencie od razu chcę
zaznaczyć, że normalnie się tak nie zachowuję. W zwyczajnych warunkach jestem
przystojnym, pewnym siebie mężczyzną, który kpi sobie z niebezpieczeństwa i z
ochotą podejmuje się nowych wyzwań.
Obecne
warunki, odbiegają jednak od tych zwyczajnych. W końcu to dzień mojego ślubu.
Właśnie dzisiaj, z własnej woli oddam swoją wolność w ręce kogoś, kogo kocham.
Straszne, prawda?
Oczywiście
kobiety mnie nie zrozumieją, bo przecież nie ma nic piękniejszego niż wymarzona
biała suknia, czerwony dywan na środku kościoła, po którym do Ołtarza
poprowadzi ojciec, no i te wszystkie ochy i achy.
Mężczyźni,
na całe szczęście, przyznają mi rację, bo nikt normalny nie pakowałby się w
długoterminowy związek, w którym trzeba będzie opuszczać deskę w toalecie,
wrzucać skarpetki do kosza na brudną bieliznę, łazić po sklepach i co tydzień,
obowiązkowo, odwiedzać teściową. Bleh...
Spytacie
pewnie teraz, dlaczego w takim razie ja się w to pakuję, skoro jestem tak
negatywnie nastawiony do instytucji jaką jest małżeństwo. Otóż, jak już
wcześniej wspomniałem, nie pakuje się w to nikt NORMALNY, a już Platon mawiał,
że miłość jest poważną chorobą psychiczną. Wniosek nasuwa się sam: nakładam na
siebie kajdany, bo jestem wariatem. Całkowicie ześwirowałem na jej punkcie i
nie wyobrażam sobie bez niej swojego życia. I mam ogromną nadzieję, że ona też
tak myśli...
Powiem
wam jednak, że pomimo tego ogromu miłości, który do niej czuję, boję się. Boję
się, że nie poradzą sobie jako mąż, że ją w jakiś sposób zawiodę. Boję się, że
to całe małżeństwo nie pasuje do mnie i przez to ją zranię. Dlatego właśnie
teraz czuję, jak nad moją głową pojawia się wielki napis „help me!”. Patrzę
szybko na mojego najlepszego przyjaciela, którego wybrałem sobie na świadka, w
nadziei, że mnie stąd zabierze i wywiezie gdzieś daleko. On jednak tylko
puszcza mi oko i uśmiecha się chytrze. Pocieram dłonią twarz i zastanawiam się,
czy nie odegrać męskiej wersji Maggie, ale wtedy Ona pojawia się w
drzwiach kościoła i wszelkie wątpliwości gdzieś uciekają.
Tylko
na nią spójrzcie! Ten uśmiech, te oczy, ta suknia! Moje serce pomija uderzenie,
gdy zaczyna iść w moim kierunku. Nie widziałem jej wcześniej w sukni ślubnej,
bo stwierdziła, że to przynosi pecha. Dlatego teraz stoję, zupełnie oniemiały i
czuję, jak pod powiekami zbierają mi się łzy.
Tak...
Rozklejam się. Ale który mężczyzna by tego nie zrobił, widząc swoją kobietę w
tej idealnej, białej sukni, która przylega do niej jak druga skóra, sprawiając,
że wygląda jak Anioł. Uśmiecham się, gdy uświadamiam sobie, że ten Anioł jest
mój. Gdy, za chwilę, powie mi to upragnione „tak”, będzie moja na zawsze, na
wieki wieków. I będziemy sobie żyć długo i szczęśliwie, bo mam zamiar sprawić,
że będzie najszczęśliwszą kobietą w całej Galaktyce!
Gdy
w końcu chwyta moją dłoń, czuję ciepło, które oplata moją duszę. Jej uśmiech
rozgrzewa mi serce i sprawia, że niczego w życiu nie jestem tak pewien, jak
tego, że właśnie z nią chcę się zestarzeć.
Dwa lata wcześniej
Widzicie
tego pewnego siebie gościa? Tak, tego przystojniaka, za którym oglądają się
wszystkie panny w klubie, marząc o ogrzaniu jego łóżka w samotną noc. To
właśnie ja. Ten prawdziwy, zdrowy, normalny ja. Ja przed usidleniem.
Dlaczego
przerywam romantyczną opowieść o moim szczęściu? Bo muszę wam opowiedzieć, jak
doszło do tego, że w końcu ktoś zaciągnął to ciacho przed ołtarz. Muszę się
przyznać, że mało brakowało, a przeoczyłbym całą tę miłość. Kto wie, czy gdyby
wszystko ułożyło się tak, jak się zapowiadało, to nie skończyłbym jako
zgorzkniały rozwodnik, albo podstarzały Casanova, który z każdym rokiem traci
cały swój wigor. Brr... Aż mnie ciarki przeszły.
Porzućmy te
smutne obrazki i przenieśmy się z powrotem do tego klubu, w którym wszystko się
zaczęło.
Musicie
wiedzieć, że oprócz tego, że jestem przystojny, to dodatkowo bogaty. Świetna
partia, co nie? Pieniędzy nie zarobiłem sam. Nie łudźcie się, że jestem jakimś
super geniuszem, albo pracowitym farciarzem, który do wszystkiego doszedł sam.
Nawet nigdy nie stałem obok takich kolesi. Swoje pieniądze odziedziczyłem w
spadku po ciotce, która była starą panną, a mnie wręcz ubóstwiała. Nic
dziwnego, skoro za każdym razem, gdy ją odwiedzałem prawiłem jej same słodkie
komplementy. Zachwycałem się jej nową sukienką, nawet jeżeli lepiej wyglądałaby
po założeniu na siebie worka po ziemniakach. Zachwalałem jej herbatkę, która
nawet nie wiem jak smakowała, bo wylewałem ją do stojącego na środku stołu wazonu
ze zwiędłymi frezjami. Pytałem, czy była u fryzjera, bo jej włosy wydają się
ładniejsze niż podczas poprzedniej wizyty. Bawiłem się z jej siedmioma kotami,
mimo że nienawidzę tych pchlarzy z całego serca.
Pewnie
myślicie, że jestem okrutny, co? Zbajerowałem staruszkę, by dostać jej
pieniądze. Co innego mogłoby wam przyjść do ślicznych główek? Niestety muszę
was rozczarować. Odwiedzałem tę ciotkę, bo ją lubiłem. No i zawsze częstowała
mnie moimi ulubionymi ptysiami. Je potrafiła robić najlepiej na świecie! Nie
chodziło mi więc o pieniądze, gdy ją odwiedzałem. Robiłem to dla tych ptysi!
Poza tym, byłem pewien, że całą forsę przeznaczy na te swoje koty. Wybuduje im
jakiś pałac, wynajmie służbę, albo nie wiem co... Ale ona postanowiła cały swój
hajs przekazać ukochanemu siostrzeńcowi. Mnie.
Nie
powiem, żeby mnie to zasmuciło, bo ciotka zebrała naprawdę dużo kasy, więc
dzięki niej mogłem prowadzić sobie dostatnie życie, bez jakiegokolwiek wysiłku.
No i, nie musząc pracować, oddawałem się swojej pasji –tańcowi. Dlatego co
sobotę odwiedzamy kluby. Nie takie zwykłe, w których półnagie laski kleją się
do facetów w rytm jakiegoś łubudubu, tylko takie, w których zbiera się cały
światek taneczny. Przychodzą tutaj profesjonalni tancerze i amatorzy. Samouki i
ci, którzy kształcą się w prestiżowych szkołach.
Przychodzimy
tutaj i urządzamy sobie taneczne bitwy, pojedynki na freestyle, zgarniając
niemałą kasę za wygraną. Dziwi was to, że udaje nam się na tym zarobić? Nie
powinno, bo pierwszą zasadą w tych klubach jest to, że jak chce się
uczestniczyć w pojedynku, to trzeba zapłacić. Nie są to jakieś wielkie
pieniądze, ale jeżeli zgłasza się piętnaście, dwadzieścia grup, par lub
indywidualistów, to trochę się nazbiera.
Powiem
wam, że jesteśmy mistrzami tych walk i jeszcze żadnej nie przegraliśmy.
Osobiście mnie to nie dziwi. Jesteśmy najlepsi. Inni nie dorastają nam do pięt
i mogą nam czyścić buty. Całe szczęście, że są tacy naiwni, którzy ciągle
próbują się z nami zmierzyć. Inaczej nie opłacałoby się nam tu przychodzić, bo
nikt nie chciałby się z nami pojedynkować.
Cały
czas mówię my, więc przyszła pora na przedstawienie mojej drugiej
połówki, z którą ogołacamy z pieniążków tych wszystkich skazanych na porażkę
ludzi, którzy wmawiają sobie, że są lepsi od nas. Wolne żarty.
Widzicie
tę uroczą dziewczynę z kruczoczarnymi loczkami, które rozsypują się na
wszystkie strony, gdy porusza się w rytmie? Ubraną w szare, dresowe haremki i
czerwoną bluzkę, z tymi takimi rękawami, no wiecie, nie znam się na modzie, ale
chyba chodziło o coś z nietoperzem? Mniejsza o to. Dziewczyna jest naprawdę
świetną tancerką. Samoukiem. Czasami się zastanawiam, czy jej kości nie są
zrobione z gumy. Jestem pewien, że jej mama musiała zdradzić jej ojca z
niesamowitym tancerzem, bo nie wierzę, że po prostu urodziła się z tak wielkim
talentem.
Przyznam
się wam w sekrecie, że jest dużo lepsza w te klocki niż ja, ale za nic na świecie nie powiem jej tego. W zamian mówię,
że musi jeszcze dużo ćwiczyć i poprawiam ją na każdym kroku, gdy spotykamy się
poza klubem, by przećwiczyć jakieś nowe ruchy.
To roztańczone dziewczę, które zebrało wokół
siebie tłumek zachwyconych gapiów, to Naty. Moja najlepsza przyjaciółka, z
którą znam się od małego. Wychowywaliśmy się razem, mieszkając na tym samym
osiedlu.
Uśmiecham
się, gdy z hip-hopu przechodzi do swojego popisowego robodance. Okrzyki i
wiwaty na jej cześć wypełniają całą salę, ale ona zupełnie na to nie zważa.
Jest pochłonięta rytmem. Wiem, że kiedy zaczyna tańczyć nie liczy się dla niej
nic oprócz kroków i muzyki. No i mnie, gdy akurat wykonujemy nasze show.
Zaczynam
iść w kierunku Naty, żeby do niej dołączyć, kiedy zauważam ją kątem oka.
Ma na sobie czarną, obcisłą sukienkę, która opina jej seksowne ciało niczym
druga skóra i ogniste, długie włosy. Zmieniam swój kierunek i już uśmiecham się
do rudej, ponieważ dzisiaj to ona ogrzeje moje łóżko, gdy nagle ktoś na mnie
wpada.
Jak
na dżentelmena przystało, tak moje drogie panie, mama dobrze mnie wychowała,
łapię sprawczynię kolizji, chroniąc ją przed upadkiem. Podnoszę głowę i
przeczesuję salę wzrokiem w poszukiwaniu rudej. Krzywię się, gdy widzę, jak
wychodzi z jakimś lalusiem.
-Przepraszam –wybąkuje cicho dziewczyna, która na mnie wpadła,
przywołując tym samym moją uwagę. –Nie chciałam. –Patrzy na mnie uważnie, ma
skruszoną minę i najpiękniejsze czekoladowe oczy jakie widziałem. Takie wiecie,
błyszczące, z ciemniejszymi plamkami. Ma wymalowane na różowo usta i włosy,
których końcówki są dużo jaśniejsze od reszty. Wiem, że to jakaś taka moda
teraz, ale nie wiem jak się nazywa. Z resztą mało mnie to teraz obchodzi.
Znacznie bardziej interesuje mnie ich właścicielka, która posyła mi cudowny
uśmiech, od którego mój żołądek fika koziołek, a w lędźwiach zaczynam odczuwać
słodki ból.
Uśmiecham
się do niej uśmiechem numer sześć. Tym najbardziej uwodzicielskim, od którego
laskom miękną nogi, serce trzepocze, a oddech przyspiesza.
-Nic nie szkodzi –mówię, nadal ją obejmując. –To czysta
przyjemność, gdy wpada na ciebie tak zjawiskowa kobieta. –Uśmiecham się
szeroko, gdy ona rumieni się i spuszcza nieśmiało wzrok. Odsuwa się ode mnie i
zakłada włosy za ucho. Przygryza wargę, zastanawiając się przez chwilę nad
czymś, a potem spogląda na mnie spod długich rzęs.
-Wcale nie jestem zjawiskowa –przekręca w lewo śliczną główkę.
-Oczywiście, że jesteś! –Znowu się rumieni, a ja już wiem, że jest
moja. –Jestem Maxi, a ty?
-Jestem szczęśliwą narzeczoną –unosi dłoń i macha mi przed oczami
pierścionkiem z wielkim brylantem. Ma gość gest, nie powiem.
-Nie wiem, czy to rozsądne chodzić z takim wielkim kamieniem na
wierzchu –mówię, łapiąc jej dłoń i przejeżdżam palcem po błyskotce. –Nie boisz
się, że któregoś dnia obudzisz się z odciętym palcem? –Robię przerażoną minę, a
ona się śmieje i wyrywa swoją dłoń.
-Ktoś tutaj naoglądał się za dużo kryminałów. –Znowu posyła mi
uśmiech, od którego robi mi się gorąco.
Zazwyczaj
nie reaguję tak na dziewczyny. Zazwyczaj mnie tak nie jarają. Wystarczy mi to,
że są ładne, zgrabne i chętne. No i nie oczekują ode mnie, że po wspólnie
spędzonej nocy zaproszę je do swojego życia na zawsze. Wybieram tylko te, które
szukają tego, co ja –przygody na jedną noc. Ona jest inna. Oczywiście, że jest
śliczna, zgrabna i mimo tego, że jest już związana z kimś innym, to widać, że
na mnie leci (pewnie myślicie sobie, że jestem jakimś zadufanym dupkiem, ale
uwierzcie, że znam się na kobietach i wiem, kiedy się jakiejś podobam; pytacie:
niby skąd? to proste –mowa ciała), ale oprócz tego ma coś w sobie.
Jest
w niej coś, co sprawia, że nie tylko mam ochotę ją przelecieć. Mam również
ochotę z nią rozmawiać, poznać, dowiedzieć się co lubi, co robi, co ją złości.
I naprawdę nie przeszkadza mi to, że jest w poważnym związku.
-To gdzie ten twój narzeczony? –Rozglądam się po sali, a potem
znowu skupiam na jej twarzy.
-Nie ma go tutaj –wzrusza ramionami.
-Puścił cię samą do klubu? –Unoszę brew. –Cóż, jego błąd – moja
szansa. –Znowu ją rozśmieszam. Śmiech też ma idealny, nie za głośny, słodki.
Zakrywa usta i chichocze uroczo.
-Jesteś niemożliwy.
-Jestem smutny –układam usta w podkówkę i pociągam nosem.
-Dlaczego?
-Bo dalej nie znam twojego imienia. –Spoglądam na nią i uśmiecham
się, gdy kręci głową.
-Violetta –mówi i chwyta moją wyciągniętą dłoń.
-Violetta, jesteś jak słońce, gdy jestem blisko – jaram się. –Nie
puszczam jej dłoni, stwierdzając ze satysfakcją, że ona też nie ma zamiaru jej
wyrwać.
-Serio myślisz, że poderwiesz mnie tekstem z „Samolotów”? –Unosi
brew. –Swoją drogą, nie wiedziałam, że dorośli faceci oglądają bajki.
Oczywiście,
że oglądają! Ale nigdy by się do tego nie przyznali. Przecież to jasne, że
lubujemy się w filmach akcji, horrorach i komediach. Bajki? Co to, to nie! Je
oglądamy tylko wtedy, gdy jesteśmy do tego zmuszeni. Mnie do oglądania
„Samolotów” zmusiła siostra Naty –Lena. To mała, wredna zołza, która uwielbia
uprzykrzać innym życie. Nie mówię tego złośliwie. Naty też tak uważa, wiec
tylko przytaczam jej słowa.
Przyszedłem
kiedyś do Naty, żeby poćwiczyć nasz kolejny układ, a że akurat była zajęta
powtarzaniem materiału na egzamin, to musiałem poczekać. Oczywiście mała,
wredna zołza zaproponowała, że umili mi czas swoim towarzystwem. Myślałem, że
przeprowadzi ze mną dyskusję na wysokim poziome o, nie wiem, wpływie efektu
cieplarnianego na pogodę, akceleratorze cząstek, albo innych, równie ważnych,
sprawach, ale nic takiego się nie wydarzyło. Zamiast tego poklepała miejsce
obok siebie, zapraszając mnie do wspólnego oglądania filmu. Przystałem na to,
będąc pewnym, że uraczy mnie „Pulp fiction”, albo „Ojcem chrzestnym”, ale znowu
mnie zawiodła. Włączyła „Samoloty” i posyłała mordercze spojrzenia, gdy
usiłowałem komentować poszczególne sceny.
Wracając
do Violetty, zaśmiewa się do łez, gdy śpiewam jej „Benzyny zew” i milknie
nagle, gdy podchodzi do nas Naty. Przedstawiam je sobie. Moja przyjaciółka mierzy
wzrokiem Violettę i nieznacznie skina głową. Potem odwraca się do mnie i mówi
mi, że czas na nasz występ.
-Zaraz do ciebie dołączę –mówię. –A ty tu sobie zostań i popatrz,
jak rusza się mistrz –wypinam pierś i puszczam do Violetty oczko. Czuję, że już
ją mam, gdy się rumieni i spuszcza wzrok.
Oczywiście,
że wygrywamy. Nie mogło być inaczej. Dzielimy się z Naty kasą na pół. To znaczy
ona myśli, że na pół. Tak naprawdę daję jej zawsze jakieś siedemdziesiąt,
osiemdziesiąt procent. A! Widzicie, nie jestem do końca aż tak zepsuty. Tylko
nie mówcie jej, że to robię. Obraziłaby się. Po prostu wiem, że jej ta kasa
przyda się bardziej niż mnie, ale nie odezwałaby się do mnie do końca życia,
gdybym wciskał jej całą kwotę. Dlatego, tak dla niepoznaki, zawsze wkładam
kilka banknotów do kieszeni, a jej oddaję resztę.
Zostawiam
ją i wracam do Violetty, która, ku mojemu rozczarowaniu, znikła gdzieś.
Wzdycham, spisując ją na straty, gdy czyjeś dłonie zakrywają mi oczy.
-Zgadnij: kto? –Mówi kobiecy głos, którego właścicielka zawróciła
mi w głowie. Odwracam się do niej i obdarzam uśmiechem. Ona chichocze i
poprawia idealnie ułożone włosy. –Myślałeś, że sobie poszłam, co?
-Wiedziałem, że zostaniesz.
-Łgarz –kwituje i zaczyna rozglądać się dookoła. Widzę, że coś ją
nurtuje, zastanawia się nad czymś. Marszczy nos i chyba układa sobie w głowie
odpowiednie słowa. Przyglądam się jej bacznie i próbuję odgadnąć o czym myśli.
Zaskakuje
mnie, gdy w końcu łapie moje spojrzenie i przewierca mnie swoimi brązowymi
tęczówkami na wylot. Mówi, że ma propozycję nie do odrzucenia. Widziała na
własne oczy, że nie kłamałem, mówiąc, że jestem mistrzem tańca i chciałaby,
żebym z nią zatańczył.
Widzicie?
Łączy nas coraz więcej. „Samoloty” i taniec. Pewnie stukacie się teraz po
głowie, ale od czegoś trzeba zacząć. Co nie? W końcu nie od razu Rzym
zbudowano, ale i tak wszystkie drogi do niego prowadzą.
Violetta
chce wziąć udział w konkursie tańca współczesnego. Nagrodą jest występ na
Broadewayu, o którym marzy od dziecka. Widzę w jej oczach determinację. Jest
gotowa mnie błagać, żebym pomógł jej w spełnieniu tego marzenia. Wcale nie musi
tego robić. Zgadzam się bez wahania, czując, że wspólne próby zbliżą nas do
siebie. I to bardzo. Opieram się o bar i odprowadzam ją wzrokiem.
-Ślicznotka ci uciekła? –Naty bierze moje piwo i wypija połowę.
Odbieram od niej kufel i sam pociągam spory łyk.
-Nie do końca –macham jej przed nosem serwetką, na której Violetta
zostawiła mi swój numer. Szczerzę się jak głupi, gdy widzę zaskoczoną minę
Naty. –Głupio ci?
-Czy ona nie ma kogoś? Ten jej brylant oślepiał na odległość.
-No i? –Wzruszam ramionami. –Jeszcze za niego nie wyszła, ani nie
urodziła mu dzieci.
Musicie
wiedzieć, że pomimo tego, co o mnie myślicie, jestem facetem z zasadami. Nie
rozwalam małżeństw, ani nie odbieram dzieciom matek. Co to, to nie. Inaczej ma
się sytuacja z kobietami w niezalegalizowanych związkach, które szukają
odskoczni od monotonnego życia. Naty kręci głową.
-Tylko nie przychodź do mnie ze złamanym sercem –grozi mi palcem.
Chwytam go i lekko wykręcam.
-Przecież nie mam serca.
Uśmiechamy
się do siebie.
Z Violettą
kontaktuję się zaraz na drugi dzień. Umawiamy się u mnie, ponieważ piwnicę w
swoim domu przerobiłem na salę taneczną. Taką wiecie, z prawdziwego zdarzenia,
z odpowiednim sprzętem, nagłośnieniem i lustrami. Gdy pierwszy raz ją
zobaczyła, była nią zachwycona.
Przedstawia
mi swój układ, ja dodaję do niego swoje trzy grosze i całe dnie spędzamy na
próbach i dopracowywaniu go do perfekcji. Do konkursu mamy miesiąc. Normalnie
nie przejmowałbym się tym, bo to sporo czasu, ale Violetta to nie Naty. Z nią
jest inaczej. Dłużej muszę się z nią zgrywać, popełniamy sporo błędów. Poza tym
Viola trzyma mnie na dystans, co też przeszkadza w tańcu. Zauważam, że za
każdym razem, gdy mocniej ją obejmę, albo za bardzo się zbliżę, sztywnieje i
wypada z rytmu.
To bardzo
ważne w tańcu, żeby sobie ufać, żeby pozwolić drugiemu człowiekowi na wejście w
twoją przestrzeń osobistą i wiedzieć, że nie przeciągnie struny. Poza tym
taniec to nie tylko zbiór wyuczonych kroków. To pasja. To coś, w czym trzeba
się zatracić. Coś, dzięki czemu można w końcu być po prostu sobą. Nie trzeba
udawać.
Problemem
Violetty jest to, że za dużo myśli. I to o mnie. Widać, że chciałaby się
poddać, ponieść emocjom, ale ten brylant na serdecznym palcu powstrzymuje ją.
Przez to, gdy tańczy, nie potrafi pozwolić sercu kierować swoim ciałem.
Zostawia to rozumowi, a to źle. Nie dlatego, że chcę, żeby w końcu wskoczyła mi
do łóżka, ale dlatego, że przez to traci szansę na wygraną. Nie ma prawdziwego
tańca, bez prawdziwych emocji, które rysują się na twarzy, są obecne w każdym
ruchu. Bez tego nie mamy po co ćwiczyć.
-Żeby coś z tego wyszło, to musisz mi zaufać –mówię w końcu i
przyglądam jej się uważnie.
-Przecież ci ufam –odpowiada, spuszczając wzrok. Rumieni się i
nerwowo bawi włosami.
-Posłuchaj –podchodzę do niej i chwytam za podbródek. Zmuszam ją,
żeby na mnie spojrzała. –Podobasz mi się i nie będę tego ukrywał, ale obiecuję,
że nie zrobię nic, czego byś nie chciała. Rozumiesz?
Widzę,
jak wstrzymuje oddech. Jej czekoladowe oczy wpatrują się w moje intensywnie, a
potem jej wzrok przenosi się na moje usta. Przygryza wargę i mam ochotę ją
pocałować, ale się powstrzymuję. Opuszczam rękę i cofam się parę kroków.
Wkładam rękę do kieszeni i czekam.
-To jak będzie? Zaufasz mi?
-Tak –mówi pewnym głosem.
I
to jej tak zmienia wszystko. W końcu poddaje mi się, otwiera się na mnie
i pozwala sobą kierować. Zaczynamy powoli się docierać, uczyć się siebie
nawzajem i cieszyć tym, co robimy. Ona przestaje myśleć o konkursie i bawi się
tańcem. Z każdym dniem idzie nam coraz lepiej, a mi jest coraz trudniej
utrzymać obiecany dystans. Z resztą nie tylko mi. Jej też jest trudno.
Jak
już się domyślacie powoli, albo szybciej, w końcu staje się nieuniknione.
Dziesięć dni opiera się mojemu urokowi, ale jedenastego przestaje.
Zmęczenie
zaczyna dawać się nam we znaki. Za oknami zaczyna już się ściemniać. Przepalone
słońce niknie gdzieś tam za horyzontem. Violetta wykonuje obrót i potyka się.
Chwytam ją w ostatniej chwili, ratując przed bolesnym upadkiem. Podnosi głowę,
chcąc mi podziękować, ale nagle zamiera. Nasze twarze dzielą milimetry. Czuję
jej oddech na swoich ustach i już wiem, że zwariuję, jeśli nie poczuję smaku
jej ust.
-Przepraszam –mówię cicho, a ona patrzy na mnie nic nie
rozumiejąc.
-Za co?
-Za to. –Przyciągam ją do siebie jeszcze bardziej i w końcu
całuję. Gorąco, namiętnie, wkładając w to całe napięcie, które odczuwam odkąd
zobaczyłem ją w klubie.
Usta
ma ciepłe, miękkie, idealne do pocałunków. Zauważam, że nie opiera mi się.
Zarzuca mi ręce na szyje i ochoczo ze mną współpracuje. Gdzieś na karku czuję
twardy, ciepły metal, który pali mi skórę, ale ignoruję to uczucie. Biorę ją na
ręce i zanoszę do sypialni, gdzie ostrożnie stawiam przed łóżkiem i zabieram
się za ściąganie jej koszulki. Słyszę jej urywany oddech, czuję na sobie
niespokojne dłonie, które błądzą po całym moim ciele, chcąc je lepiej poznać.
Popycham ją lekko na łóżko i uśmiecham się, gdy zaczyna chichotać. Jest taka
rozkoszna. Ma zaróżowione policzki, a jej brązowe oczy są pełne pożądania.
Spędzamy
ze sobą cudowną noc, a kolejne dni są jeszcze lepsze. Violetta wprowadza się do
mnie. Mój dom zaczyna przesiąkać jej zapachem, od ścian odbija się jej
dźwięczny śmiech. Czuję się szczęśliwy. Tak naprawdę szczęśliwy. Violetta mnie
zmieniła. Pokazała, że stabilność jest dużo lepsza niż skakanie z kwiatka na
kwiatek. Przestałem się rozglądać za innymi. Wiecie, w boskim Buenos są tysiące
kobiet, które mógłbym sobie wyrwać, ale już tego nie chciałem. Jarałem się tą
jedną jedyną i cholernie mi się to podobało.
Uświadomiłem
sobie, że to super uczucie, gdy rano budzę się ze słodkim ciężarem jej ślicznej
główki na mojej klatce piersiowej. Polubiłem to ciepło, które biło od niej, gdy
leżała obok. Miło było, gdy wracałem do domu, a ona na mnie czekała z wielkim
uśmiechem na twarzy. Istna sielanka.
Wykradam
się tylko na spotkania z Naty. Viola nie lubi jej, nie wiem czemu, ale ja nie
umiem zrezygnować z mojej przyjaciółki.
-Mówisz, że się w końcu ustatkowałeś, co? –Mówi, gdy zajadamy się
razem kebabem.
-Na to wygląda –uśmiecham się.
-Już zerwała z tym swoim narzeczonym? –Przesadnie podkreśla
ostatnie słowo. Uśmiech niknie mi z twarzy. Wpatruję się w swoją bułkę i nagle
odechciewa mi się jeść.
Tu
pojawia się pewien problem. Violetta nie powiedziała jeszcze temu dupkowi, że
między nimi koniec. Za każdym razem, gdy poruszam ten temat, ma tę samą
wymówkę: nie chce mu tego oznajmiać przez telefon; byli ze sobą tak długo, że
zasługuje na to, żeby powiedzieć mu to prosto w twarz. Przyjmuję to
wytłumaczenie, ale coraz bardziej denerwuje mnie ta zwłoka.
-Nie zdjęła jeszcze pierścionka –mówię cicho.
-Ale powiedziała ci, że cię kocha? –Przygląda mi się uważnie.
Wiatr lekko rozwiewa jej czarne loczki, a na policzku na resztkę sosu.
Machinalnie wyciągam rękę i palcem go ścieram.
-Nie powiedziała –wzdycham. Natalia marszczy brwi i zaciska
szczęki. Widzę, że coś jej nie pasuje.
-A ty? –Pyta i znowu wgryza się w bułkę. –Powiedziałeś jej?
-Nie.
-Nie? –Jest zaskoczona. –Myślałam, że...
Też
myślałem, że... Violetta jest pierwszą kobietą, z którą widzę siebie w
przyszłości i był taki moment, że chciałem jej powiedzieć, że ją kocham,
ale nie potrafiłem. Nie mogło mi to przejść przez gardło. Zdziwiło mnie to, ale
zaczęła mnie namiętnie całować, więc przestałem się nad tym zastanawiać, aż do
teraz.
Jestem
w pewnym sensie zły, że nie wyznała mi swoich uczuć, ale ja też tego nie
zrobiłem. Tylko dlaczego? Dlaczego tak ciężko jest mi wypowiedzieć te dwa
słowa? Przecież zależy mi na niej. Bardzo.
-Tak jakoś wyszło –wzruszam ramionami. –Chyba nie było okazji.
–Zerkam na Naty i widzę, jak wywraca oczami, ale nie komentuje mojej
odpowiedzi. Temat jest dość śliski, więc go zmieniam. –Przyjdziesz jutro mnie
obejrzeć?
Zamiera.
Po chwili wrzuca opakowanie po kebabie do kosza, wyciąga z kieszeni chusteczkę
i wyciera w nią palce. Potem odwraca się do mnie i patrzy mi w oczy. Wydaje się
smutna.
-Nie mogę... –Gdy to wypowiada, czuję niemiłe ukłucie w sercu. Jak
to nie może?
-Dlaczego? –Pytam cicho. Myślałem, że będzie tam ze mną. Cholernie
mi zależało na tym, żeby tam ze mną była. Bardziej niż przypuszczałem.
Potrzebowałem jej tam, ale oczywiście nie powiem tego na głos.
-Ludmiła poprosiła mnie, żebym zajęła się Natem.
-Akurat jutro? –Wstaję z ławki i przeczesuję dłonią włosy.
-Mają z Federico rocznicę. Zabiera ją na kolację. –Podchodzi do
mnie i obejmuje mnie w pasie. Zadziera głowę do góry i patrzy mi w oczy.
–Ale obiecuję ci, że szybko go uśpię i będę oglądać. –Posyła mi swój
radosny uśmiech.
Nie
umiem go nie odwzajemnić. Uśmiecham się do niej i przytulam mocno. Wdycham jej
delikatny zapach, czując pod policzkiem miękkie włosy.
-Dziękuję –szepczę jej do ucha.
-Proszę.
W
końcu nadchodzi ten dzień, w którym mamy zaprezentować nasze taneczne
możliwości. Violetta jest bardzo zestresowana, ale wspieram ją tak, jak tylko
umiem. Tak robią ukochani mężczyźni, co nie? Staję na wysokości tego zadanie i
widzę, że dzięki mnie ogarnia ją spokój. Jej pewność siebie też rośnie, gdy
tłumaczę, że jest najlepszą tancerką z jaką przyszło mi tańczyć.
-Jestem lepsza od Natalii? –Pyta i uśmiecha się zadziornie.
-Pewnie –odpowiadam, starając się brzmieć przekonująco. Prawda
jest taka, że od Naty nie ma lepszej, ale nie chcę jej denerwować. Oczywiście,
że teraz zaczniecie mi wypominać, że ją okłamałem, że przecież powinienem być z
nią szczery, bo to jedna z najważniejszych rzeczy w związku. No i nie
zapomnicie wspomnieć, że najgorsza prawda jest lepsza niż najmniejsze kłamstwo,
ale proszę was... Chyba nie w tak błahej sprawie, co? Poza tym przyznajcie się
– same wolałybyście usłyszeć, że jesteście lepsze od przyjaciółki waszego
faceta. Uznajmy więc, że to małe, białe kłamstewko nie zaszkodzi, a skoro
Violetta uśmiechnęła się promiennie na tą moją odpowiedź, to było bardzo dobrym
posunięciem.
W
wyśmienitych humorach docieramy do sali, gdzie ma się odbyć konkurs. Par jest
mnóstwo. Otrzymujemy numerek 113 i idziemy się przebrać do garderoby. Przed
samym występem Violetta całuje mnie namiętnie, mówiąc, że to na szczęście. I
dopisuje nam, bo wygrywamy ten konkurs, a to oznacza spełnienie marzeń dla
Violki. Uśmiecham się, gdy widzę, jak bardzo jest szczęśliwa. Tylko, że właśnie
w tym momencie naszego wspólnego życia, pęka ta bańka, w której dryfowaliśmy.
Pojawia się Leon.
Teraz
trochę pogmatwam tę historyjkę, bo niby wygraliśmy ten konkurs, ale ja tak
naprawdę przegrałem, mimo że potem ta cała przegrana okazała się wygraną.
Rozumiecie coś z tego? Jasne, że nie. Albo powiem, że jeszcze nie. Zaraz wam
wszystko wyjaśnię.
Po
pojawieniu się Leona, Violetta podbiega do niego i zaczyna coś tłumaczyć.
Przyglądam się im ze słusznej odległości, więc nie mogę usłyszeć, co mu mówi,
ale jestem pewien, że z nim zrywa. Obiecała mi, że to zrobi, pamiętacie? W
sumie to wszystko na to wskazywało: jego poważna mina, jej żywiołowa
gestykulacja, jego wzrok skierowany na mnie. W końcu kiwa głową i pozwala jej
odejść. Uśmiecham się kpiąco. Proste, że mnie wybrała. Nie ma dla mnie innej
możliwości. Ale dla niej jest.
Gdy
podchodzi do nie, unika mojego wzroku. Szybko mówi, że to co było między nami
przez ostatnie tygodnie to pomyłka. Jej pomyłka. Po prostu czuła się samotna
bez Leona i tak jakoś wyszło. Bardzo mnie przeprasza, za narobienie mi nadziei,
ale nic z tego nie będzie. Kocha Leona i chce z nim być. Na koniec prosi mnie,
żebym zachował ten nasz romans dla siebie i nie psuł jej życia. Dziękuje mi za
pomoc w spełnieniu marzeń, odwraca się na pięcie i idzie do niego. Z
niedowierzaniem patrzę, jak zarzuca mu ręce na szyje i całuje namiętnie. Tak jak
mnie tuż przed występem.
Facet
w tej sytuacji może zrobić tylko dwie rzeczy: zachowa się jak dżentelmen i
będzie siedział cicho, nie chcąc zepsuć związku kobiety, którą darzy uczuciem,
albo może podejść do rogacza i powiedzieć, co się wyprawia podczas jego
nieobecności. Jak już zdążyłyście się przekonać, do dżentelmena jest mi bardzo
daleko, więc wybieram drugą opcję. Podchodzę do nich, ignorując przerażone
spojrzenie Violetty.
-Leon Rogacz? –Uśmiecham się ironicznie. –Jestem Maxi. –Podaję mu
dłoń. Jest zdziwiony. Spogląda na czerwoną ze wstydu Violettę, a potem na mnie.
Ściska moją dłoń i uśmiecha się niepewnie.
-Rogacz? Nazywam się Verdas...
-Taa –oglądam paznokcie. –Ale to nie zmienia faktu, że zostałeś
rogaczem –puszczam mu oko. –Nie przejmuj się, wybrała ciebie i życzę wam dużo
szczęścia –klepię go po ramieniu. –No i powiem ci, że nauczyłem ją parę fajnych
rzeczy w łóżku. Powinno ci się spodobać. –Na Violettę
nawet nie patrzę. Odchodzę i zostawiam ich cudowne narzeczeństwo z romansem w
tle. Niech im się wiedzie dobrze.
Bez
wątpienia jestem chamem. Może teraz Leon z nią zerwie, może ona będzie mu
tłumaczyć, że odrzuciła moje zaloty i teraz się mszczę za to, rozpowiadając
jakieś wyssane z palca historyjki, ale jakieś ziarno niepewności zasiałem w
głowie tego lalusia. W którymś momencie wykiełkuje. Nie będą szczęśliwi. Brawo
ja! Zły ja.
To
właśnie jest ta moja wielka przegrana. Violetta łamie mi serce. Bo wiecie, ja
naprawdę myślałem, że to jest ta jedyna. Byle jakiej kobiecie nie pozwala się
wywrócić swojego życia do góry nogami. Nie rezygnuje się dla pierwszej lepszej
z wypadów z kolegami, ze spotkań z najlepszą przyjaciółką. Nie pozwala się w
typowo męskim mieszkaniu wprowadzać kobiecych akcentów. Ja wyraziłem zgodę na
różowe dywaniki w łazience i tampony w mojej szafce. Ba... Sam po nie biegłem
do sklepu, gdy potrzebowała. Który normalny facet tak robi? Żaden! Tylko ten
zakochany. Nie powiedziałem słowa na kwiatki, które postawiła w salonie, ani
ekologiczne żarcie, którym wypełniła moją lodówkę. Nie smakowało mi, ale byłem
szczęśliwy, że jest ktoś, kto robi dla mnie śniadanie, czy obiad; że jest ktoś,
kto się dla mnie stara.
Naprawdę
jestem załamany. Nogi same prowadzą mnie do mieszkania Natalii, która otwiera
mi drzwi dopiero po dziesięciu minutach mojego uporczywego dzwonienia
dzwonkiem.
-Maxi? Jest trzecia w nocy! –Jest rozczochrana i zaspana. Wchodzę
do środka bez słowa i siadam na sofie. –Co się stało? –Pyta, a ja spoglądam na
nią pustym wzrokiem. Pamiętacie, jak mi powiedziała, że mam do niej nie
przychodzić ze złamanym sercem? Ja też pamiętam.
-Chyba jestem chory –mówię.
-Jasne –wywraca oczami i idzie do kuchni odgrzać mi rosół i
pierogi, które, specjalnie dla mnie, nauczyła się robić, gdy po raz pierwszy
spróbowaliśmy ich w Polsce.
Jak
już się domyślacie, Naty jest tą moją wygraną. Po tym jak zrobiła wszystko,
żeby pomóc mi się posklejać po moim zawodzie miłosnym, zrozumiałem, że to, co
do niej czuję, to nie tylko przyjaźń, to coś więcej. Uświadomiłem sobie, że ją
kocham. Nie powiem, że nie był to dla mnie szok. Był! I to ogromny. Bo wiecie,
przyjaźnicie się z kimś latami, wiecie o sobie wszystko, nie wstydzicie się
siebie, nie ma między wami tematów tabu, chodzicie razem na piwo, obgadujecie
innych ludzi, a potem nagle coś się zmienia. Nie chodzi o to, że przestajecie
robić te wszystkie rzeczy, które zawsze razem robiliście. Chodzi o to, że teraz
patrzycie na te wasze spotkania inaczej. Każdy wasz dotyk jest intensywniejszy,
wzbudza dreszcze i przyspiesza tętno. Zapiera wam dech w piersiach na widok
uśmiechu, a w brzuchu stado motyli wyprawia prawdziwą orgię. Gdy do mojego
umysłu doszło to, że jestem beznadziejnie zakochany w Natalii, poczułem się jak
ślepy, który nagle odzyskał wzrok, albo głuchy, po raz pierwszy usłyszawszy
czyjś głos. Z jednej strony było to przerażające, ale z drugiej cholernie
wspaniałe.
Zacząłem się
starać. Każdego dnia udowadniałem jej na milion sposobów, że jest dla mnie
najważniejsza. Nie było łatwo. Musiałem ją przekonać, że to co do niej czuję,
jest cholernie prawdziwe. Bała się, że traktuję ją jak substytut Violetty.
Napracowałem się, ale w końcu udało mi się zdobyć jej serce.
I
to cała moja historia. Teraz już rozumiecie wszystko? To się cieszę. Na koniec
powiem wam, że czasem miłość jest tuż przed oczami, trzeba się tylko dobrze
wpatrzeć. Na całe szczęście przejrzałem w porę. I pomyśleć, że mogłem swoje
życie zmarnować u boku Violetty. Przechodzą mnie ciarki na samą myśl.
Natalia
z uśmiechem na twarzy ogląda swoją obrączkę. Patrzę na moją i czuję się
naprawdę szczęśliwy, mimo że zostałem usidlony. Wiem, że teraz czeka mnie życie
pod pantoflem, ale nie przeszkadza mi to. Obawiam się tylko jednej rzeczy...
Boję się, że nie spełnię jej oczekiwań, że nie będę wystarczająco dobry. Gdy
dzielę się z nią tymi obawami, wyśmiewa mnie i całuje mocno.
-Zamknij się i zatańcz ze mną. –Mówi i ciągnie mnie na parkiet.
–Nie będziesz wystarczająco dobry. Będziesz najlepszy.
I
żyliśmy długo i szczęśliwie.
Ależ ja tęskniłam za Twoimi historiami! ;)
OdpowiedzUsuńWitaj, tu dziewczyna która pisze "talęt" zamiast "talent" (tak, dokładnie, przeglądałam swoje stare komentarze).
OdpowiedzUsuńWiele się od tego czasu nie zmieniło.
Ja dalej nie potrafię sklecić paru sensownych wyrazów żeby sprawić Ci choć trochę przyjemności, ty dalej masz swój "talęt" a opowiadania o "Violettcie" w tym wykonaniu są o niebo lepsze niż sam serial.
Rozwalanie Leonetty w twoim wykonaniu jest świetne. Tak cudownie gorzkie i sarkasyczne. Biedny Leon. Chli chlip. Smutna, internetowa świeczka dla niego [*].
Historia Maxiego, choć w dużym stopniu przewidywalna, to i tak pełna fantazji, miłości i tańca. Połączenie idealne.
I chociaż tamte komentarze (kolejny do kolekcji, aż dziwne, że jeszcze nie kazałaś mi spadać) są okropne (brak mi "talętu") to i tak ich nie usunę. Chociaż jest mi za nie wstyd, to wszystko co w nich napisałam było prawdą. Bo piszesz świetnie. Tak, że nie potrafię tego skomentować.
Pozdrawiam.
~Anonim Juleśka ❤