DRUGA
SZANSA
Odgłos przekręcanego w drzwiach klucza zmącił poranną
ciszę. Wchodząc do środka, rozejrzała się po nowiutkim mieszkaniu. Niedawno je
wyremontowali i mieli zacząć w nim ich wspólne życie. Sterylnie biała kuchnia
jest nowoczesna i funkcjonalna. Sama wybierała blaty, które teraz gładzi
dłonią, jakby były wykonane z delikatnego puchu. W kieliszkach, zawieszonych
nad małym, okrągłym stołem odbijają się promienie słońca, tworząc malutkie
tęcze. Wymarzone mieszkanie. Wymarzony nowy rozdział w życiu. Wymarzone
szczęście. Chyba szło zbyt gładko.
Z
szafki nad blatem wyciąga literatkę i idzie do salonu. Stawia delikatne szkło
na stojącym na środku fortepianie i kieruje się w stronę dobrze wyposażonego
barku. Odzywają się w niej geny po prababce, Polce, i bierze wódkę. Bez
zastanowienia nalewa trzy czwarte literatki i kładzie butelkę obok. Przez
dłuższą chwilę patrzy na alkohol.
Jest
zmęczona. Potwornie zmęczona. To był ciężki dyżur. Dwa zawały, jedna
reanimacja, niestety nieudana, jeden uratowany samobójca, który groził jej, bo
pokrzyżowała jego plany, kilku narkomanów, którzy pieszczotliwie nazywali ją
szmatą i dziwką, gdy potraktowała ich Naloksonem (w końcu tyle zapłacili za prochy, a ona, od tak, odwróciła ich
działanie). Nie może również zapomnieć o kochanych pijaczkach, którzy, na sam
koniec nocnej zmiany, zarzygali im karetkę. I jeszcze to...
Jej dłoń bezwiednie
wędruje do kieszeni spranych jeansów. Palcami wymacuje okrągły, ciepły
przedmiot, który niechętnie wyciąga. Białe złoto i wielki diament. Przez
moment, chce jej się śmiać. Kieszeń spodni... Idealne miejsce na pierścionek
zaręczynowy. Szybko ubiera go na serdeczny palec i ogląda. Ile razy go nosiła?
Pospiesznie chwyta zapomnianą literatkę z wódką i duszkiem wypija całą
zawartość. Krzywi się, czując jak alkohol pali jej przełyk, ale nalewa kolejną
porcję i wypija ją tak samo szybko. Pustą szklaneczkę odstawia na fortepian i
wrzuca do niej pierścionek.
Dobrze, że nie zdążyła
się jeszcze do końca wprowadzić do nowego gniazdka. Dzięki temu sprawnie pakuje
swoje rzeczy i wychodzi, nie zastanawiając się ile wysiłku kosztowało ją
stworzenie czegoś, co w mgnieniu oka obróciło się w proch. Wraca do siebie. Do
malutkiego mieszkanka, mieszczącego się na siódmym piętrze. Wchodzi do niego i
od razu kieruje się do pokoju, w którym zrobiła sobie sypialnie. Rozbiera się,
rozrzucając po pomieszczeniu ciuchy i kładzie się w pościeli z Myszką Miki.
Nakrywa się kołdrą na głowę i oddaje w ramiona Morfeusza.
Oddycha miarowo, mając
w głowie pustkę. Nic nie czuje. Nic jej się nie śni. Wyłączyła emocje.
Potrzebuje tylko trochę odpoczynku. Później poukłada sobie wszystko. Albo i
nie. W sumie jest jej już wszystko jedno. Nawet nie chce jej się płakać. Może
powinno? A może to kwestia serca z kamienia. Albo całkowitego jego braku.
Budzi ją dzwonek do
drzwi. Stara się go ignorować, mając nadzieję, że sprawca tego okropnego
dźwięku odpuści, jednak nic takiego się nie dzieje. Zniecierpliwiona wstaje,
zarzuca na siebie za duży podkoszulek i otwiera drzwi. To on. Gniew zwycięża
nad zmęczeniem. Jej twarz tężeje, spojrzenie staje się puste.
- Co to ma znaczyć? –Pyta ją,
pokazując pierścionek. – Coś się stało, kochanie?
Niech jej tu niekochaniuje. Co on sobie myśli? Zaciska zęby. Próbuje
wejść, ale jej wyciągnięta ręka hamuje go.
- Co ty robisz? Dlaczego nie
jesteś u nas? –Robi zdziwioną minę.
- Nie ma nas –odpowiada mu
sucho.
- Co ty wygadujesz? –Zaczyna
się pocić.
- Zdradzasz mnie.
Nie pyta. Rzuca mu w
twarz prawdę, zastanawiając się, czy ma na tyle godności, żeby się przyznać, że
spierniczył sprawę.
-Co? Kto ci naopowiadał takich
głupot?
Jednak nie ma.
Delegacja. Miało go
nie być zaledwie trzy dni. Prezes największego banku w Buenos Aires musi
dopilnować interesów. Przed jego wyjazdem spędzili uroczy wieczór. Pech chciał,
że jeden z gości hotelu, w którym zatrzymał się z cycatą, rudą sekretarką,
postanowił mieć zawał, a że los lubi kpić z ludzi, wysłali do niego jej zespół.
Widziała wszystko. To jak wyszli objęci z baru i kierowali w stronę windy. To
jak ją całował, wpychając do gardła język. To jak macał ją po tyłku. Chichotali
jak para nastolatków. Zrobiło jej się niedobrze.
Blednie, gdy czuje, że
wpadł. Dobija go dokładnym opisem ich ubrań.
- Ale to nie tak jak myślisz...
–Próbuje się ratować.
Wywraca oczami. Ależ to wszystko jest głupie. Patrzy na niego z
politowaniem. Uzmysławia sobie, że wolałaby, żeby zdradził ją w inny sposób.
Chyba zasłużyła na coś lepszego niż oklepany romans z sekretarką. Gdy próbuje
ją dotknąć, uderza go w rękę. Brzydzi się nim. Szalę goryczy przelewa fakt, że
zaczyna na nią krzyczeć. Zarzuca jej, że to przez nią. Że nigdy nie miała dla
niego czasu, bo tylko praca się dla niej liczy. Nawet nie zdaje sobie sprawę z
tego, że z całego serca życzy mu nagłego zatrzymania krążenia w mechanizmie
asystolii. Niech zdechnie, głupi padalec. Nie będzie go ratować. Dobije go
jeszcze. Niech padnie u jej progu. Zamknie drzwi i pójdzie położyć się do
łóżka, które pewnie już wystygło. Szkoda.
- Nie możesz ze mną zerwać
–dyszy.
Robi się czerwony na twarzy, a pulsujące tętnice i żyły zaczynają
wychodzić na wierzch. Może któraś z nich w końcu pęknie i zaleje go krew? Dużo
by dała za taki widok.
- Już zerwałam –ruchem głowy wskazuje na pierścionek, który on trzyma w
zaciśniętej pięści.
Próbuje jej jeszcze coś
powiedzieć, tłumaczyć, błagać, ale z hukiem zamyka mu przed nosem drzwi. Nie
zwraca uwagi na donoście walenie w nie, dzwonienie dzwonkiem i jego krzyki. Nie
istnieje dla niej. Leniwie wchodzi do małej łazienki i opiera dłonie o
umywalkę. Patrzy na swoje odbicie w lustrze, przejeżdża dłonią po krótkich
włosach i pyta samą siebie co w
nim takiego widziała?
Nie potrafi odpowiedzieć.
***
Czuje, że się unosi,
że coś mu się wymyka. Wszystko jest takie odległe. Próbuje czegoś dotknąć, ale
nie może. Chciałby krzyczeć, ale jego struny głosowe odmawiają posłuszeństwa.
Patrzy w dół i widzi karetkę, tłum gapiów z telefonami komórkowymi, którymi
nagrywają całą akcję. Widzi również swoją nowiutką Zondę, roztrzaskaną tak
bardzo, że boli go ten widok. W końcu widzi również siebie. Leży, rozebrany do
połowy na twardym chodniku i nie wygląda zbyt dobrze. Poobijana głowa, noga
wykrzywiona w nienaturalny sposób, wszędzie pełno krwi. Nie wyjdzie dobrze na
tych zdjęciach. Tylko czy powinno go to teraz obchodzić?
Nigdy nie traktował
życia zbyt poważnie. Sława ewidentnie uderzyła mu do głowy. Trasy koncertowe,
szybkie samochody, gorące kobiety – tym się interesował. Już nie będzie?
Obezwładnia go strach. Paraliżuje. Przeraźliwie chciałby wrócić tam na dół.
Macha nogami, rękami, jakby chciał tam dopłynąć. Coś jednak chwyta go za
kończyny i ciągnie w przeciwnym kierunku. Postanawia, że się nie podda.
Rzuca się, kopie. Może to na nic, ale będzie walczył. Nie może się poddać. Tyle
rzeczy przed nim. I gdy już prawie sięga swojego bezwładnego ciała, zauważa ją.
Zamiera na chwilę. Przygląda się jej. Anioł? Czy już nie żyje?
- No dalej, debilu! –Krzyczy na
niego, uciskając klatkę piersiową. – Ile minęło?
Ktoś odpowiada jej, że cztery minuty.
- Kolejne dwa miligramy.
Wpuszczają mu coś do żyły.
- Strzelamy! Trzysta dżuli!
Przykładają jakieś
dziwne coś do jego klatki. Anioł krzyczy, że wszyscy maja się odsunąć i
przyciska czerwony przycisk. Rzuca jego ciałem, a on czuje okropny ból. Potem
robi się ciemno.
- Mamy go!
Kobieta kiwa głową i oddycha z ulgą. Szybko pakują go do karetki i
wiozą do szpitala.
- Wszystko dobrze, pani doktor?
–Ktoś chwyta ją za ramię.
- Znam go –mówi cicho.
- Wszyscy go znają.
Znowu kiwa głową. Po co ma komuś tłumaczyć, że kiedyś łączyło ją z nim
coś więcej?
Wchodzi do sali, gdzie
jego ciało leży na nowoczesnym łóżku. Dotyka jego dłoni i zastanawia się,
czy gdzieś tam jest. Coś ściska ją za serce. Nie powinno. Przecież już dawno
się z niego wyleczyła. Powinien być dla niej kolejnym przypadkiem. Człowiekiem
do uratowania. Zrobiła, co mogła. Teraz wszystko w rękach lekarzy z Oddziału
Intensywnej Opieki Medycznej. W duchu jednak dziękuje Bogu, że tym razem
pozwolił jej wygrać, że tym razem nie zabrał go. Ostatni raz patrzy na niego i
gładzi po lekko zarośniętym policzku. Już nie jest chłopcem,
myśli. Odwraca się i wychodzi, zostawiając go.
Tymczasem on dryfuje w
ciemności, obijając się co chwilę o zrobione z nicości ściany. Pięściami
próbuje rozbić mroczną skorupę, by wydostać się na zewnątrz. Czuje niepokój. I ból.
Boi się wszechogarniającej ciszy, która jest gorsza niż tortury. Chyba zaraz
zwariuje. Najchętniej poddałby się, jednak coś go jeszcze trzyma... Nie coś.
Ktoś. Skupia się na jej twarzy... Tak pięknej... Tak dziwnie znajomej.
Wyobraził ją sobie? Czy może w ostatnich chwilach chciał przywołać obraz
kogoś, kto był dla niego ważny? Najważniejszy.
Gdzieś w świadomości
przelatuje słowo śmierć. Czy już umarł? Czy jest w trakcie
umierania? Czy właśnie tak to wygląda? Czy już nigdy nie wydostanie się z tej
otchłani? Zaczyna panikować. Wcale nie chce, żeby wszystko tak się skończyło.
Gdzie do cholery jest to światełko, błogość i Raj? Szamocze się coraz bardziej,
ale bez skutku. Bezsilność dobija go. Nie chce kończyć w taki sposób. Jest
młody, jeszcze tyle przed nim. Jak tonący chwyta się brzytwy, tak on skupia się
na jedynej rzeczy, która jest swego rodzaju kotwicą i –zarzucona - nie pozwala
mu odpłynąć. Jej twarz... I może to głupie, ale uspokaja się. Jak mantrę
powtarza sobie, że zaraz się obudzi i ją zobaczy. Albo ona zbudzi go
pocałunkiem? Może właśnie o to chodzi. Przypadkowo trafił palcem na wrzeciono i
zasnął. Jak Śpiący Krolewicz.
A Królewna wyrwie go z tego
snu.
***
Cicho zamyka za sobą
drzwi i opiera się o nie. Odrywa się od nich po nieskończenie długiej chwili i
idzie do kuchni. Machinalnie nalewa wody do czajnika i stawia go na gazie.
Z szafki nad zlewem wyciąga wyszczerbioną filiżankę, którą dostała od
niego, gdy chodzili jeszcze do szkoły. Chowa ją z powrotem i bierze kubek.
Nigdy nie myślała, że jest
aż tak sentymentalna. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że jakaś głupia, szkolna
miłość wyryje w niej tak duże piętno. W końcu co wtedy mogła wiedzieć o
miłości? Nic. Cała jej wiedza opierała się o Królewnę Śnieżkę i Zakochanego Kundla.
Ciszę wypełnia gwizd
czajnika i bulgotanie gotującej się wody. Zalewa herbatę i idzie z nią do
salonu. Dolewa do niej wódki. Ostatnio chyba za dużo jej używa. Siada w bujanym
fotelu i włącza czerwony przycisk na telefonie. Masz szesnaście nieodsłuchanych wiadomości. Unosi ze zdziwieniem brwi. Szesnaście?
- Kotku... To nie może się tak skończyć...
Szybko
przeskakuje do kolejnej, nie słuchając do końca.
- Musimy pogadać. To nic dla
mnie nie znaczyło.
Dalej.
- To znowu ja, czemu się
nie odzy...
Dajej.
- Wiesz co, jak możesz
być taka po tym wszystkim co nas...
Dalej.
- Była o niebo lepsza od ciebie!
Wywraca oczami.
Dalej.
-Przepraszam, skarbie. Nie odsłuchuj
ostatniej wiadomości, poniosło mnie trochę, ale to dlatego, że...
Odsuwa od siebie aparat. Nawet nie
chce jej się słuchać reszty. Z niedowierzaniem kręci głową. Ależ ma tupet,
idiota! Naprawdę myśli, że do niego wróci? Na pewno nie w tym życiu. W innym
też nie. Nie będzie palić tego mostu. Nafaszeruje go trotylem. Niech się
chrzani! Podciąga kolana i z całych sił buja się w fotelu, aż robi jej się
niedobrze. Za dużo ostatnio się wydarzyło. Stresująca praca, zdrada
narzeczonego, powrót szkolnej miłości, która de facto może nie wrócić,
bo nie przeżyje.
Kuli się jeszcze bardziej. Nie może
umrzeć... Nie może... Pod powiekami czuje, że zbierają jej się łzy. Mruga
szybko i gwałtownie wstaje z fotela. Co się z nią dzieje do cholery? Czemu się
tak rozkleja? Przecież jest twarda. Zawsze taka była. Musi wziąć się
w garść. Natychmiast.
Żeby nie myśleć –sprząta. Dokładnie,
cal po calu przejeżdża mokrą szmatką po wszystkich blatach, każdym meblu. Z
precyzją Perfekcyjnej Pani Domu odkurza każdy zakamarek, nie zapominając o
ściągnięciu listew i posprzątaniu również pod nimi. Aż do przesady poleruje
każde okno w mieszkaniu i wiesza nowe zasłony. Kiedy nie ma już nic do roboty,
stwierdza, że może pomalowałaby całe mieszkanie. Z opartymi na biodrach rękami,
zastanawia się, czy mocny turkus pasowałby do mahoniowych mebli.
Dzwonek do drzwi, budzi ją z transu.
Jeżeli to ten sukinsyn, to nie ręczy za siebie. Ze złością otwiera i z ulgą
wypuszcza powietrze.
- Cześć.
Wpuszcza ją do
środka. Jedyna sąsiadka, którą toleruje, ale tylko dlatego, że przyjaźnią się
od szkolnej ławki.
- Co ci jest?
Patrzy na nią,
udając, że nie wie, o co jej chodzi.
- Co ma być?
- Tak bardzo przeżyłaś zdradę, że
wysprzątałaś cały dom na błysk?
- Daruj sobie. On dla mnie nie istnieje.
- Więc co cię tak dotknęło?
Bo ktoś wrócił!, chce krzyczeć. Zachowuje to jednak dla
siebie.
- Umarło mi dwieście miliardów erytrocytów.
Mogę być trochę zdołowana.
Wieczorem, lekko wstawiona, kładzie
się do łóżka, ignorując fakt mokrych po prysznicu włosów, których jutro pewnie
nie okiełzna. Naciąga kołdrę na głowę, opatula się nią szczelnie, jakby miała
nadzieję, że ten ciepły kokon uchroni ją przed potworami spod łóżka. I świeci
sobie w oczy telefonem, wybierając po raz trzy tysiące czwarty ten sam numer.
Zna go już na pamięć, ale nie naciska zielonej słuchawki.
Złości się sama na siebie.
Wygrzebuje się ze swojej kryjówki, nie bez kłopotów. Przez jakiś czasu musi
walczyć z pościelą, w której zaplątały się jej długie nogi. Stąpając leciutko
po skrzypiącej podłodze, staje przed szafą i z jej najciemniejszego kąta
wyjmuje małe, żółte pudełko. Miała je wyrzucić już dawno temu, ale sentyment...
Zupełnie jak w przypadku wyszczerbionej filiżanki. Wysypuje zawartość na kolana
i delikatnie przegląda. Zasuszony pierścionek, zrobiony ze stokrotki, łamie się
w jej palcach. Przeklina pod nosem... Powinna bardziej uważać. Tandetna, różowa
kartka z wielkim sercem i psem, który je trzyma, nadal nim pachnie. W środku
nabazgrane są dwa słowa, które wtedy znaczyły dla niej tak wiele... Zawsze będę. Odkłada ją delikatnie i bierze pożółkłe zdjęcie, na którym on wyszedł
jak Prince Charming, a ona jak Miss Koszmarów, a które
zerwała z jego szafki, gdy obraziła się na niego śmiertelnie, bo zbyt długo
zawiesił wzrok na tyłku koleżanki. To chyba właśnie wtedy wystraszyła się tego
uczucia, które zaczęło wypełniać nie tylko jej serce, ale i duszę. Zalało ją całkowicie.
Aż po same brzegi.
Bała się, że nie będzie dla niego wystarczająco dobra. Doskonale
wiedziała, że nie jest idealna. I kiedy spełniło się jedno z jego największych
marzeń – wygrał konkurs, który zapewniał mu nagranie płyty i trasę koncertową –
zerwała z nim, bo nie chciała, żeby on zrobił to pierwszy. Do dzisiaj pamięta
jego zaskoczoną minę i to, ze nawet nie spytał o powód. Dużo później
dowiedziała się, że był przekonany, że zrobiła to z zazdrości, że to on wygrał.
Po rozstaniu płakała długo w domu, ale szybko się otrząsnęła. Po ukończeniu
szkoły muzycznej, porzuciła taniec i śpiew, oddając się bez reszty medycynie.
Nie może powiedzieć, że na początku nie śledziła jego kariery.
Śledziła. Wyszukiwała w Google ciekawostek o nim, na YouTube słuchała jego nowych kawałków. Bolała ją każda wzmianka o kolejnej
dziewczynie u jego boku, ale przecież właśnie tego po nim oczekiwała, że będzie
się co rusz pojawiał z kimś innym.
W końcu powiedziała dość. I skupiła się na sobie, zamykając ten
rozdział w swoim życiu. Udawało jej się o nim nie myśleć. O mały włos nie
ułożyła sobie życia z pieprzonym łajdakiem. Mimo ostatniej sytuacji,
wydawało jej się, że jest szczęśliwa. A teraz... Kciukiem gładzi twarz ze
zdjęcia. Niechętnie przed sobą przyznaje, że brakowało go w jej życiu bardziej
niż przypuszczała. Kto by pomyślał, że mając siedemnaście lat, można się aż tak
zakochać. Tak bez pamięci. Tak zupełnie oszaleć.
Trzy tysiące piąty raz jest tym, w którym wciska zieloną słuchawkę.
Czeka, a jej serce ogarnia tachykardia. Jeden sygnał... Drugi sygnał...
Trzeci... Zaczyna się niecierpliwić.
- OIOM, słucham.
- Przepraszam, pomyłka –szepcze zachrypniętym
głosem i pospiesznie się rozłącza.
Jakaś gula dławi
ją w gardle. Kładzie się na zimnej podłodze i przyjmuje pozycję embrionalną.
Zaciska mocno powieki i cicho wymawia słowa modlitwy. Modli się za niego, nie
do końca wiedząc, czy ma prosić Boga o spokój dla jego Duszy, czy o to, żeby
się pozbierał.
Woli nie wiedzieć, czy przeżył.
***
Słyszy jakieś dziwne dźwięki. Jakieś
pikanie, jakieś odsysanie, gdzieś w tle cichutko brzmi muzyka. Marszczy czoło i
z nadludzkim, wręcz wysiłkiem próbuje otworzyć oczy. Budzi się po dwóch
tygodniach dryfowania w nicości. Jego powrót do rzeczywistości zasadniczo różni
się od wybudzenia ze snu Śpiącej Królewny. Nie ma żadnego
pocałunku, jest za to jakaś rura w gardle, która zaczyna go dusić. Podnosi
rękę, która jest niewiarygodnie ciężka, podłączona do innych rureczek, wężyków
i nie wiadomo czego jeszcze, i próbuje wyrwać to dławiące coś, które w
normalnych warunkach nie powinno znajdować się w jego drogach oddechowych.
- Obudził się!
–Ktoś krzyczy.
Podbiega do niego jakaś młoda dziewczyna, ubrana na biało.
Uśmiecha się i przytrzymuje jego rękę.
- Zaraz to
wyjmiemy. Spokojnie.
Ma być spokojny? Nie wie gdzie jest, co się z nim działo.
Wzrokiem rozgląda się po sali, która zagracona jest licznym sprzętem, który
wydaje te nieznośnie dźwięki.
- Miał pan dużo
szczęścia.
Mówią do niego cały czas, ale mało do niego dociera.
Jeszcze raz rozgląda się po sali, szukając kogoś, dla kogo się obudził. Kogoś
dla kogo walczył te czternaście dni i się nie poddał. Nie widzi jej. Ogarnia go
żal. Próbuje spytać kogoś o nią, ale nie daje rady. Nie z tą cholerną rurką.
Kiedy ją w końcu wyjmą?
Zbiera
się bardzo szybko. Po miesiącu spędzonym na ciągłej obserwacji, modyfikacji
leczenia, rehabilitacji i badań kontrolnych opuszcza szpital, a jedyną pamiątką
po brawurowej jeździe jest zagipsowana lewa noga. Jeszcze całe dwa tygodnie
musi się męczyć z tym ustrojstwem. Później mu je ściągną. Może. Zależy od
prześwietlenia.
Powinien
się cieszyć. Żyje. Jego Anioł Stróż
nieźle się spisał. A jednak odczuwa w środku straszliwą pustkę, którą
mogła wypełnić tylko jedna osoba. Musi ją odnaleźć. Mogło się to wydawać
głupie, ale wierzył, że jeśli ją odnajdzie, odnajdzie wszystko. Była tym
brakującym elementem układanki, bez którego obrazek nie będzie ukończony.
Owszem można go zastąpić czymś innym; nieudolną próbą domalowania zagubionej
części, lub zakrycia jej wycinkiem z gazety, ale to nie to samo.
Za punkt
honoru stawia sobie odnalezienie zespołu, który go uratował. Wierzy, że
i ona tam będzie, chociaż coraz częściej skłania się ku temu, że po prostu
ją sobie wymyślił. W końcu nieraz słyszał o dziwnych, nie do końca
wytłumaczonych zjawiskach, które dzieją się, gdy człowiek jest na granicy życia
i śmierci, a on niewątpliwie był w takim miejscu. Całe szczęście, że ktoś
zdążył mu pomóc zawrócić.
Z
największą bombonierką udaje się do miejsca, w którym karetki czekają na sygnał
od dyspozytora. Ma świadomość, że ratownicy, których szuka, mogą mieć dzisiaj
wolny dzień, ale stara się myśleć pozytywnie. Złości się, gdy czekoladki
wypadają mu spod ramienia. To wszystko przez te kule i nogę w gipsie, jeszcze
nie do końca opanował tę trudną sztukę poruszania się z ich pomocą i
jednocześnie przenoszenia różnych rzeczy. Mógł wziąć plecak. Dlaczego uparł
się, że sobie poradzi?
Klnąc pod
nosem, próbuje podnieść z ziemi prezent. Wysoka brunetka zjawia się nagle
z nikąd i mu pomaga.
- Proszę –uśmiecha
się miło.
- Dzięki
–odwzajemnia uśmiech. – Przez to –unosi nieznacznie kule -jestem trochę
niezdarny.
Pyta ją o szukany zespół. Tak się składa, że ona do niego
należy. Dziękuje mu za czekoladki i mówi, że przekaże podziękowania
kolegom. Życzy mu zdrowia i odchodzi.
Jest
okropnie zawiedziony. Nie tak wyobrażał sobie to spotkanie. Przecież miał tu
odnaleźć tę uroczą blondynkę, która śni mu się po nocach. Ma ochotę rzucić te
kule i zawyć. Naprawdę sądził, że to będzie takie proste? Chyba ten wypadek spowodował,
że mózg wyleciał mu uszami. Postanawia odpuścić. Zrezygnowany odwraca się i
rusza w kierunku wyjścia.
Najpierw
ją słyszy. Śmieje się z czegoś. Od karku, poprzez cały kręgosłup, przechodzi go
dreszcz. Śmiech, taki znajomy, nigdy nie zapomniany, utęskniony... Przypomina
mu się, jak śmiała się przy nim. Twarz jej się wtedy rozjaśniała. W ogóle cała
promieniała ciepłym blaskiem, który ogrzewał jego serce. Potem ją widzi. Idzie
z jakimś facetem, który, tak jak i ona, ubrany jest w to czerwone wdzianko.
Serce na chwilę mu zamiera. Całym sobą pragnął, żeby to była właśnie ona, ale
rozum mówił mu, że to niemożliwe. Tymczasem na własne oczy przekonuje się, że
marzenia się spełniają.
Całkiem
inaczej ją zapamiętał. Jest zupełnie inna od tej dziewczyny, w której się
zakochał. Na jej twarzy nie ma ani grama makijażu. Jej ust nie zdobi
krwistoczerwona szminka, która zostawiała ślad na jego policzku. Nic nie
pozostało z jej długich, blond włosów, które opadały miękko na jej plecy, i
którymi uwielbiał się bawić. Teraz są krótkie, praktycznie. I tylko te jej
oczy, śliczne, brązowe oczy, nadal świecą tą pewnością siebie i patrzą na
wszystko bez cienia strachu.
Zamiera z
dłonią we włosach, gdy go dostrzega. Przez dłuższą chwilę, żadne z nich nie może się ruszyć, ani wydobyć z
siebie słowa. Oboje czują, że to ten moment, w którym cisza wydaje się być,
paradoksalnie, najgłośniejsza, aż w końcu rani uszy i jest nie do wytrzymania.
- Obcięłaś je. –
Przerywa ją, jako pierwszy.
- Obcięłam je. –
Odpowiada tymi samymi słowami, jakby nie była w stanie wymyślić, czegoś więcej.
- Dlaczego? –Pyta,
chociaż gdzieś w środku czuje, że odpowiedź nie będzie mu się podobać.
- Bo je lubiłeś.
–Dziwi ją, że powiedziała mu prawdę.
Krzywi się. Boli go to, że podczas gdy on myślał o niej
każdego dnia, ona robiła wszystko, żeby o nim zapomnieć. Otwiera usta, żeby
powiedzieć jej, że z krótkimi też mu się podoba, że kochałby ją, gdyby była
łysa, albo całkowicie zarośnięta, ale głośny dźwięk syreny odwraca jej uwagę.
Ktoś wzywa ją przez krótkofalówkę i po chwili pędzi do karetki. W ostatniej
chwili łapie ją za palce i pyta, czy się jeszcze zobaczą.
- Nie wiem –przez
chwilę patrzy na ich złączone dłonie, a potem wyrywa swoją. – Muszę iść. Był
wypadek. Rozumiesz.
Patrzy jak znika w karetce.
***
Jest zmęczony. Sporo wysiłku
musi wkładać w przemieszczanie się z miejsca na miejsce. Jeszcze ci pieprzeni paparazzi,
którzy łażą za nim, wydzwaniają i szukają taniej sensacji. Ma tego wszystkiego
dość. Całe to jego życie, które dotychczas prowadził, wydaje mu się takie
jakieś nieprawdziwe. Zaczyna się zastanawiać, co takiego fajnego w nim widział.
Uświadamia sobie, że nie było w nim nic wartościowego. Na co mu te wszystkie
pieniądze, ta sława, gdy nie ma z kim tego dzielić? To znaczy może i by miał, ale
problem tkwił w tym, że żadna z kobiet, z którymi się spotykał, nie mogła się
równać z nią.
Nigdy nie wierzył w coś
takiego, jak miłość na całe życie. W jego otoczeniu co chwilę ktoś się
rozwodził, zdradzał. Nie przypuszczał, że on mógł się zakochać tak na
wieczność. A jednak to zrobił. Rzuciłby się dzisiaj na nią, zamknął w
ramionach i zaczął całować, gdyby nie te cholerne kule, które tak bardzo go
ograniczały. I ten jej wzrok, który mówił mu, że jest zagubiona, nie wie co
myśleć, co czuć, co robić.
Siada w głębokim fotelu i
wzdycha. Nawet nie przypuszczał, że tak bardzo się stęsknił, że tak bardzo mu
jej brakowało. Musi ją odzyskać. Zrobi wszystko, żeby do niego wróciła, ale nie
będzie na nią naciskał. Uzbroi się w cierpliwość. Krok po kroku, stopniowo, będzie
na nowo zdobywał jej serce. Pokaże jej, jak mu zależy, przekona, że powinni dać
sobie drugą szansę. Teraz, kiedy ją odnalazł, nie wyobraża sobie bycia z kimś
innym. Musi tylko uświadomić jej, że ona też nie wyobraża sobie swojego życia
bez niego.
Idzie do sypialni i wyciąga
spod łóżka zakurzoną, drewnianą skrzyneczkę. Otwiera ją i delikatnie
wyciąga zasuszoną, czterolistną koniczynę, którą znalazła, gdy byli na pikniku.
Dała mu ją, żeby przyniosła szczęście podczas finałowego występu, który miał
zadecydować, czy to on nagra płytę, pojedzie w trasę koncertową, czy jego
rywalka. Odkłada delikatnie koniczynę i bierze pukiel jej blond włosów, który
mu kiedyś podarowała, bo naczytała się, że w średniowieczu był traktowany jako
ochronny amulet i strzegł wierności. Wtedy też pierwszy raz powiedziała mu, że
go kocha. Uśmiecha się pod nosem, gładząc włosy, przewiązane wyblakłą, różową
wstążeczką. Była strasznie zazdrosna. Musiał setki razy powtarzać jej, że jest
dla niego najważniejsza, a ona i tak do końca nie wierzyła.
Pluł sobie w brodę, że nie
zapytał jej dlaczego z nim zrywa. Był tym tak zaskoczony, że nie wiedział, co
ma zrobić. Potem się na nią wkurzył, bo myślał, że jest po prostu zazdrosna o
jego sukces. Wiedział, jak bardzo chciała wygrać konkurs, ale odpadła
w półfinale. Myślał, że gorzej przeżyje porażkę, ale skupiła się na tym,
żeby jemu pomóc. Pamiętał jak nocami wykradali się z domów, żeby się spotkać i
pośpiewać. Cały czas go poprawiała i wymagała, żeby dawał z siebie więcej.
Potem leżeli na zimnej trawie, trzymając się za ręce i patrzyli w gwiazdy.
Opowiadała, że będzie mieć sławnego chłopaka, który będzie pisał dla niej
miłosne piosenki i każda dziewczyna będzie jej zazdrościć. Śmiała się, gdy
mówił, że może mu się nie udać, zbankrutuje i będzie musiała z nim żyć na
ulicy. Powtarzała mu, że jest najlepszy, najcudowniejszy i że w niego wierzy.
Był pewien, że nie przejęła się swoją przegraną, ale po ogłoszeniu wyników z
nim zerwała. A on nie zrobił nic, żeby ją zatrzymać. Nie kiwnął nawet palcem,
żeby wszystko wyjaśnić. Wyjechał i zajął się karierą. Był nierozważny,
zapatrzony w siebie. Zmieniał kobiety, równie często, jak samochody i nie
przejmował się tym.
Dopiero dzisiaj uświadamia
sobie, że to całe jego pseudożycie, było żeby o niej nie myśleć, żeby
zapomnieć o złamanym sercu. Bo złamała mu je. Tylko wtedy nie chciał się do
tego przyznać przed samym sobą. Próbował wyrzucić ją ze swojej głowy, ale nie
potrafił.
Teraz dostaje od losu kolejną
szansę. Musi ją tylko dobrze wykorzystać. Nie zaprzepaścić. Wyciąga ze
skrzyneczki ostatnią pamiątkę –jej czarno-białe zdjęcie. Ona nawet nie wie, że
je ma. Zrobił je, gdy jeszcze uganiała się za pewnym Hiszpanem. Siedziała wtedy
na ławce i patrzyła na zachód słońca. To chyba wtedy się w niej zakochał.
Opiera zdjęcie o zegarek,
stojący na nocnej szafce. Wpatruje się w nie przez dłuższą chwilę, a potem
zamiera. W jego głowie pojawia się niepokojąca myśl, która sprawia, że się
załamuje. Co jeśli ona ma kogoś? Przecież nie czekała na niego przez te
wszystkie lata. Jest za ładna, żeby być sama. Przeraża go to. Zaczyna
panikować. Przestaje trzeźwo myśleć. Wie tylko, że musi jak najszybciej z nią
porozmawiać, dowiedzieć się, czy jest z kimś związana. Wykonuje kilka
telefonów, bierze kule i wychodzi z domu.
Jeśli ma kogoś, to będzie
musiał go zabić.
***
Przeżył. Tylko o tym potrafi
myśleć przez cały dzień. Uśmiecha się lekko i czuje ulgę. Bała się, że wypadek
był na tyle poważny, że jego skutki będą o wiele większe. Jednak przeżył. I
oprócz złamanej nogi, wygląda całkiem nieźle. Stawia na kuchennym stole talerz
i nakłada na niego lasange. Mogło być gorzej. Mógł być do końca życia
roślinką. Mógł być sparaliżowany. Mógł stracić pamięć. Przeżył i ma się dobrze.
Był zaskoczony, że ją zobaczył.
Ona w sumie też się go nie spodziewała. Przypomina sobie, jak zadał to
bezsensowne pytanie. Mógł spytać o tyle rzeczy, nie widzieli się przecież sporo
czasu, a on spytał o te włosy. Jej odpowiedź była równie bezsensowna. Jak na
wykształconą panią doktor nie popisała się. Tylko co miała mu powiedzieć?
Spotkanie go obudziło w niej
uczucia, które dawniej wobec niego żywiła. Niewątpliwie czuje coś do niego, ale
boi się. Przecież wie, że był z innymi, lepszymi od niej. Dużo lepszymi.
Dlaczego niby miałby chcieć spotykać się teraz z nią? Kiedyś złamała mu
serce... Zdaje sobie sprawę z tego, że go skrzywdziła. Czy jest w stanie
jej to wybaczyć?
Dzwonek do drzwi przerywa jej
przemyślenia. Niechętnie wstaje od stołu i je otwiera. Jej oczom ukazuje się
jakiś facet, w wielkim kapeluszu, zasłaniającym mu twarz, czarnym płaszczu z
dziurawą kieszenią i obleśną brodą. Próbuje zatrzasnąć przez nim drzwi, ale
wstawia między nie kule.
- Wpuść mnie
–prosi.
Zna ten głos. Rozpoznałaby go na końcu świata.
- Skąd masz mój
adres? –Pyta zaskoczona. –Z resztą... Nieważne. –Przygląda mu się nieufnie. –
Myślałam, że stać cię na lepsze ciuchy. –Kpi.
Uśmiecha się do niej, zdejmując brodę i kapelusz.
- Nie chciałem,
żebyś miała przed drzwiami wianuszek fotoreporterów. –Odwiesza płaszcz.
Kiwa tylko głową. Bez słowa rusza w stronę kuchni, nie
patrząc, czy idzie za nią. Opiera się o ladę i patrzy w okno.
- Po co
przyszedłeś? –Pyta, nie zaszczyciwszy go spojrzeniem.
Jest zdenerwowana, ale nie chce tego okazać.
On też
się denerwuje. Przez całą drogę do niej układał sobie w głowie, co ma jej
powiedzieć, ale gdy tylko przeszedł próg jej mieszkania wszystko, jak na złość,
wyparowało.
- Masz kogoś?
–Zadaje nurtujące go pytanie i gani się w duchu. Miał ją o to delikatnie
wypytać. Wyszło mu arcydelikatnie...
- Dlaczego mnie o
to pytasz? –Odwraca się do niego ze złością. – Co cię to w ogóle obchodzi?
- Bo jeśli jest
ktoś taki... –Waha się, ale powoli podchodzi do niej. – To będę musiał go
zabić.
Widzi, jak gwałtownie wciąga powietrze, a potem głośno je
wypuszcza. Jej brązowe oczy patrzą na niego z politowaniem.
- Co ty pieprzysz?
- Będę musiał się
pozbyć rywala –wzrusza ramionami.
- Naprawdę
myślisz, że możesz znowu pojawić się w moim życiu, po tylu latach,
i wprowadzać zamęt?
- I spustoszenie.
Tak.
Wywraca oczami, ale kąciki jej ust lekko drgają.
- I myślisz, że
chciałabym być z mordercą?
- Myślę, że
chciałabyś być ze mną. Boskim Federico. Bożyszczem nastolatek.
Przez
chwilę na jej twarzy pojawia się szeroki uśmiech, który sprawia, że zakwita
w nim nowa nadzieja. Czuje, jak jego serce przyspiesza, a ciepło rozchodzi
się po całym ciele. Oboje wiedzą, że kiedyś się pogubili; że powiedzieli sobie
za dużo, jednocześnie mówiąc za mało. Teraz patrząc sobie w oczy, widzą tę samą
młodzieńczą miłość, która połączyła ich, gdy byli jeszcze nastolatkami. Miłość,
z której zrezygnowali. Miłość, o którą żadne z nich nie potrafiło wtedy
zawalczyć.
- A co z tymi
innymi? –Pyta podejrzliwie.
- Miały okropną
wadę, której nie mogłem przeskoczyć –mówi poważnie. – Nie były Ludmiłą Ferro.
Zamyka oczy, gdy opiera swoje czoło o jej. Przez chwilę
delektuje się ciepłym dotykiem jego palców na skórze karku, a potem unosi
powieki i wpatruje się w jego oczy. Jak wybitny okulista studiuje każdą
jaśniejszą plamkę na jego tęczówce.
- Wiesz, że nie
wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki?
- Do tej wejdę,
choćby groziło to utonięciem.
- Dlaczego?
- Przecież dobrze
wiesz dlaczego –uśmiecha się i muska jej usta.
- Może wiem, ale
chciałabym to usłyszeć –głaszcze go po włosach.
- Kobiety –prycha,
a ona uderza go w ramię. Śmieje się głośno i całuje ją w nos.
- Tęskniłam za
tobą –wtula się w niego. – Nie chcę więcej tak tęsknić.
- Nie będziesz
musiała. Kocham cię. Nigdy nie przestałem.
- Ja też nie
przestałam– uśmiecha się i obsypuje jego twarz drobnymi pocałunkami.