poniedziałek, 29 czerwca 2015

2.

DRUGA SZANSA


 
            Odgłos przekręcanego w drzwiach klucza zmącił poranną ciszę. Wchodząc do środka, rozejrzała się po nowiutkim mieszkaniu. Niedawno je wyremontowali i mieli zacząć w nim ich wspólne życie. Sterylnie biała kuchnia jest nowoczesna i funkcjonalna. Sama wybierała blaty, które teraz gładzi dłonią, jakby były wykonane z delikatnego puchu. W kieliszkach, zawieszonych nad małym, okrągłym stołem odbijają się promienie słońca, tworząc malutkie tęcze. Wymarzone mieszkanie. Wymarzony nowy rozdział w życiu. Wymarzone szczęście. Chyba szło zbyt gładko.
            Z szafki nad blatem wyciąga literatkę i idzie do salonu. Stawia delikatne szkło na stojącym na środku fortepianie i kieruje się w stronę dobrze wyposażonego barku. Odzywają się w niej geny po prababce, Polce, i bierze wódkę. Bez zastanowienia nalewa trzy czwarte literatki i kładzie butelkę obok. Przez dłuższą chwilę patrzy na alkohol.
            Jest zmęczona. Potwornie zmęczona. To był ciężki dyżur. Dwa zawały, jedna reanimacja, niestety nieudana, jeden uratowany samobójca, który groził jej, bo pokrzyżowała jego plany, kilku narkomanów, którzy pieszczotliwie nazywali ją szmatą i dziwką, gdy potraktowała ich Naloksonem (w końcu tyle zapłacili za prochy, a ona, od tak, odwróciła ich działanie). Nie może również zapomnieć o kochanych pijaczkach, którzy, na sam koniec nocnej zmiany, zarzygali im karetkę. I jeszcze to...
            Jej dłoń bezwiednie wędruje do kieszeni spranych jeansów. Palcami wymacuje okrągły, ciepły przedmiot, który niechętnie wyciąga. Białe złoto i wielki diament. Przez moment, chce jej się śmiać. Kieszeń spodni... Idealne miejsce na pierścionek zaręczynowy. Szybko ubiera go na serdeczny palec i ogląda. Ile razy go nosiła? Pospiesznie chwyta zapomnianą literatkę z wódką i duszkiem wypija całą zawartość. Krzywi się, czując jak alkohol pali jej przełyk, ale nalewa kolejną porcję i wypija ją tak samo szybko. Pustą szklaneczkę odstawia na fortepian i wrzuca do niej pierścionek.
            Dobrze, że nie zdążyła się jeszcze do końca wprowadzić do nowego gniazdka. Dzięki temu sprawnie pakuje swoje rzeczy i wychodzi, nie zastanawiając się ile wysiłku kosztowało ją stworzenie czegoś, co w mgnieniu oka obróciło się w proch. Wraca do siebie. Do malutkiego mieszkanka, mieszczącego się na siódmym piętrze. Wchodzi do niego i od razu kieruje się do pokoju, w którym zrobiła sobie sypialnie. Rozbiera się, rozrzucając po pomieszczeniu ciuchy i kładzie się w pościeli z Myszką Miki. Nakrywa się kołdrą na głowę i oddaje w ramiona Morfeusza.
            Oddycha miarowo, mając w głowie pustkę. Nic nie czuje. Nic jej się nie śni. Wyłączyła emocje. Potrzebuje tylko trochę odpoczynku. Później poukłada sobie wszystko. Albo i nie. W sumie jest jej już wszystko jedno. Nawet nie chce jej się płakać. Może powinno? A może to kwestia serca z kamienia. Albo całkowitego jego braku.
            Budzi ją dzwonek do drzwi. Stara się go ignorować, mając nadzieję, że sprawca tego okropnego dźwięku odpuści, jednak nic takiego się nie dzieje. Zniecierpliwiona wstaje, zarzuca na siebie za duży podkoszulek i otwiera drzwi. To on. Gniew zwycięża nad zmęczeniem. Jej twarz tężeje, spojrzenie staje się puste.
 - Co to ma znaczyć? –Pyta ją, pokazując pierścionek. – Coś się stało, kochanie?
Niech jej tu niekochaniuje. Co on sobie myśli? Zaciska zęby. Próbuje wejść, ale jej wyciągnięta ręka hamuje go.
 - Co ty robisz? Dlaczego nie jesteś u nas? –Robi zdziwioną minę.
 - Nie ma nas –odpowiada mu sucho.
 - Co ty wygadujesz? –Zaczyna się pocić.
 - Zdradzasz mnie.
            Nie pyta. Rzuca mu w twarz prawdę, zastanawiając się, czy ma na tyle godności, żeby się przyznać, że spierniczył sprawę.
 -Co? Kto ci naopowiadał takich głupot?
Jednak nie ma.
            Delegacja. Miało go nie być zaledwie trzy dni. Prezes największego banku w Buenos Aires musi dopilnować interesów. Przed jego wyjazdem spędzili uroczy wieczór. Pech chciał, że jeden z gości hotelu, w którym zatrzymał się z cycatą, rudą sekretarką, postanowił mieć zawał, a że los lubi kpić z ludzi, wysłali do niego jej zespół. Widziała wszystko. To jak wyszli objęci z baru i kierowali w stronę windy. To jak ją całował, wpychając do gardła język. To jak macał ją po tyłku. Chichotali jak para nastolatków. Zrobiło jej się niedobrze.
            Blednie, gdy czuje, że wpadł. Dobija go dokładnym opisem ich ubrań.
 - Ale to nie tak jak myślisz... –Próbuje się ratować.
Wywraca oczami. Ależ to wszystko jest głupie. Patrzy na niego z politowaniem. Uzmysławia sobie, że wolałaby, żeby zdradził ją w inny sposób. Chyba zasłużyła na coś lepszego niż oklepany romans z sekretarką. Gdy próbuje ją dotknąć, uderza go w rękę. Brzydzi się nim. Szalę goryczy przelewa fakt, że zaczyna na nią krzyczeć. Zarzuca jej, że to przez nią. Że nigdy nie miała dla niego czasu, bo tylko praca się dla niej liczy. Nawet nie zdaje sobie sprawę z tego, że z całego serca życzy mu nagłego zatrzymania krążenia w mechanizmie asystolii. Niech zdechnie, głupi padalec. Nie będzie go ratować. Dobije go jeszcze. Niech padnie u jej progu. Zamknie drzwi i pójdzie położyć się do łóżka, które pewnie już wystygło. Szkoda.
 - Nie możesz ze mną zerwać –dyszy.
Robi się czerwony na twarzy, a pulsujące tętnice i żyły zaczynają wychodzić na wierzch. Może któraś z nich w końcu pęknie i zaleje go krew? Dużo by dała za taki widok.
 - Już  zerwałam –ruchem głowy wskazuje na pierścionek, który on trzyma w zaciśniętej pięści.
            Próbuje jej jeszcze coś powiedzieć, tłumaczyć, błagać, ale z hukiem zamyka mu przed nosem drzwi. Nie zwraca uwagi na donoście walenie w nie, dzwonienie dzwonkiem i jego krzyki. Nie istnieje dla niej. Leniwie wchodzi do małej łazienki i opiera dłonie o umywalkę. Patrzy na swoje odbicie w lustrze, przejeżdża dłonią po krótkich włosach i pyta samą siebie co w nim takiego widziała?
Nie potrafi odpowiedzieć.

***
           
            Czuje, że się unosi, że coś mu się wymyka. Wszystko jest takie odległe. Próbuje czegoś dotknąć, ale nie może. Chciałby krzyczeć, ale jego struny głosowe odmawiają posłuszeństwa. Patrzy w dół i widzi karetkę, tłum gapiów z telefonami komórkowymi, którymi nagrywają całą akcję. Widzi również swoją nowiutką Zondę, roztrzaskaną tak bardzo, że boli go ten widok. W końcu widzi również siebie. Leży, rozebrany do połowy na twardym chodniku i nie wygląda zbyt dobrze. Poobijana głowa, noga wykrzywiona w nienaturalny sposób, wszędzie pełno krwi. Nie wyjdzie dobrze na tych zdjęciach. Tylko czy powinno go to teraz obchodzić?
            Nigdy nie traktował życia zbyt poważnie. Sława ewidentnie uderzyła mu do głowy. Trasy koncertowe, szybkie samochody, gorące kobiety – tym się interesował. Już nie będzie? Obezwładnia go strach. Paraliżuje. Przeraźliwie chciałby wrócić tam na dół. Macha nogami, rękami, jakby chciał tam dopłynąć. Coś jednak chwyta go za kończyny i ciągnie w przeciwnym kierunku. Postanawia, że się nie podda. Rzuca się, kopie. Może to na nic, ale będzie walczył. Nie może się poddać. Tyle rzeczy przed nim. I gdy już prawie sięga swojego bezwładnego ciała, zauważa ją. Zamiera na chwilę. Przygląda się jej. Anioł? Czy już nie żyje?
 - No dalej, debilu! –Krzyczy na niego, uciskając klatkę piersiową. – Ile minęło?
Ktoś odpowiada jej, że cztery minuty.
 - Kolejne dwa miligramy.
Wpuszczają mu coś do żyły.
 - Strzelamy! Trzysta dżuli!
            Przykładają jakieś dziwne coś do jego klatki. Anioł krzyczy, że wszyscy maja się odsunąć i przyciska czerwony przycisk. Rzuca jego ciałem, a on czuje okropny ból. Potem robi się ciemno.
 - Mamy go!
Kobieta kiwa głową i oddycha z ulgą. Szybko pakują go do karetki i wiozą do szpitala.
 - Wszystko dobrze, pani doktor? –Ktoś chwyta ją za ramię.
 - Znam go –mówi cicho.
 - Wszyscy go znają.
Znowu kiwa głową. Po co ma komuś tłumaczyć, że kiedyś łączyło ją z nim coś więcej?
            Wchodzi do sali, gdzie jego ciało leży na nowoczesnym łóżku. Dotyka jego dłoni i zastanawia się, czy gdzieś tam jest. Coś ściska ją za serce. Nie powinno. Przecież już dawno się z niego wyleczyła. Powinien być dla niej kolejnym przypadkiem. Człowiekiem do uratowania. Zrobiła, co mogła. Teraz wszystko w rękach lekarzy z Oddziału Intensywnej Opieki Medycznej. W duchu jednak dziękuje Bogu, że tym razem pozwolił jej wygrać, że tym razem nie zabrał go. Ostatni raz patrzy na niego i gładzi po lekko zarośniętym policzku. Już nie jest chłopcem, myśli. Odwraca się i wychodzi, zostawiając go.
            Tymczasem on dryfuje w ciemności, obijając się co chwilę o zrobione z nicości ściany. Pięściami próbuje rozbić mroczną skorupę, by wydostać się na zewnątrz. Czuje niepokój. I ból. Boi się wszechogarniającej ciszy, która jest gorsza niż tortury. Chyba zaraz zwariuje. Najchętniej poddałby się, jednak coś go jeszcze trzyma... Nie coś. Ktoś. Skupia się na jej twarzy... Tak pięknej... Tak dziwnie znajomej. Wyobraził ją sobie? Czy może w ostatnich chwilach chciał przywołać obraz kogoś, kto był dla niego ważny? Najważniejszy.
            Gdzieś w świadomości przelatuje słowo śmierć. Czy już umarł? Czy jest w trakcie umierania? Czy właśnie tak to wygląda? Czy już nigdy nie wydostanie się z tej otchłani? Zaczyna panikować. Wcale nie chce, żeby wszystko tak się skończyło. Gdzie do cholery jest to światełko, błogość i Raj? Szamocze się coraz bardziej, ale bez skutku. Bezsilność dobija go. Nie chce kończyć w taki sposób. Jest młody, jeszcze tyle przed nim. Jak tonący chwyta się brzytwy, tak on skupia się na jedynej rzeczy, która jest swego rodzaju kotwicą i –zarzucona - nie pozwala mu odpłynąć. Jej twarz... I może to głupie, ale uspokaja się. Jak mantrę powtarza sobie, że zaraz się obudzi i ją zobaczy. Albo ona zbudzi go pocałunkiem? Może właśnie o to chodzi. Przypadkowo trafił palcem na wrzeciono i zasnął. Jak Śpiący Krolewicz.
Królewna wyrwie go z tego snu.

***

            Cicho zamyka za sobą drzwi i opiera się o nie. Odrywa się od nich po nieskończenie długiej chwili i idzie do kuchni. Machinalnie nalewa wody do czajnika i stawia go na gazie. Z szafki nad zlewem wyciąga wyszczerbioną filiżankę, którą dostała od niego, gdy chodzili jeszcze do szkoły. Chowa ją z powrotem i bierze kubek.
            Nigdy nie myślała, że jest aż tak sentymentalna. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że jakaś głupia, szkolna miłość wyryje w niej tak duże piętno. W końcu co wtedy mogła wiedzieć o miłości? Nic. Cała jej wiedza opierała się o Królewnę Śnieżkę i Zakochanego Kundla.
            Ciszę wypełnia gwizd czajnika i bulgotanie gotującej się wody. Zalewa herbatę i idzie z nią do salonu. Dolewa do niej wódki. Ostatnio chyba za dużo jej używa. Siada w bujanym fotelu i włącza czerwony przycisk na telefonie. Masz szesnaście nieodsłuchanych wiadomości. Unosi ze zdziwieniem brwi. Szesnaście?
 - Kotku... To nie może się tak skończyć...
Szybko przeskakuje do kolejnej, nie słuchając do końca.
 - Musimy pogadać. To nic dla mnie nie znaczyło.
Dalej.
­ - To znowu ja, czemu się nie odzy...
Dajej.
 - Wiesz co, jak możesz być taka po tym wszystkim co nas...
Dalej.
 - Była o niebo lepsza od ciebie!
Wywraca oczami. Dalej.
 -Przepraszam, skarbie. Nie odsłuchuj ostatniej wiadomości, poniosło mnie trochę, ale to dlatego, że...
            Odsuwa od siebie aparat. Nawet nie chce jej się słuchać reszty. Z niedowierzaniem kręci głową. Ależ ma tupet, idiota! Naprawdę myśli, że do niego wróci? Na pewno nie w tym życiu. W innym też nie. Nie będzie palić tego mostu. Nafaszeruje go trotylem. Niech się chrzani! Podciąga kolana i z całych sił buja się w fotelu, aż robi jej się niedobrze. Za dużo ostatnio się wydarzyło. Stresująca praca, zdrada narzeczonego, powrót szkolnej miłości, która de facto może nie wrócić, bo nie przeżyje.
            Kuli się jeszcze bardziej. Nie może umrzeć... Nie może... Pod powiekami czuje, że zbierają jej się łzy. Mruga szybko i gwałtownie wstaje z fotela. Co się z nią dzieje do cholery? Czemu się tak rozkleja? Przecież jest twarda. Zawsze taka była. Musi wziąć się w garść. Natychmiast.
            Żeby nie myśleć –sprząta. Dokładnie, cal po calu przejeżdża mokrą szmatką po wszystkich blatach, każdym meblu. Z precyzją Perfekcyjnej Pani Domu odkurza każdy zakamarek, nie zapominając o ściągnięciu listew i posprzątaniu również pod nimi. Aż do przesady poleruje każde okno w mieszkaniu i wiesza nowe zasłony. Kiedy nie ma już nic do roboty, stwierdza, że może pomalowałaby całe mieszkanie. Z opartymi na biodrach rękami, zastanawia się, czy mocny turkus pasowałby do mahoniowych mebli.
            Dzwonek do drzwi, budzi ją z transu. Jeżeli to ten sukinsyn, to nie ręczy za siebie. Ze złością otwiera i z ulgą wypuszcza powietrze.
 - Cześć.
Wpuszcza ją do środka. Jedyna sąsiadka, którą toleruje, ale tylko dlatego, że przyjaźnią się od szkolnej ławki.
 - Co ci jest?
Patrzy na nią, udając, że nie wie, o co jej chodzi.
 - Co ma być?
 - Tak bardzo przeżyłaś zdradę, że wysprzątałaś cały dom na błysk?
 - Daruj sobie. On dla mnie nie istnieje.
 - Więc co cię tak dotknęło?
Bo ktoś wrócił!, chce krzyczeć. Zachowuje to jednak dla siebie.
 - Umarło mi dwieście miliardów erytrocytów. Mogę być trochę zdołowana.
            Wieczorem, lekko wstawiona, kładzie się do łóżka, ignorując fakt mokrych po prysznicu włosów, których jutro pewnie nie okiełzna. Naciąga kołdrę na głowę, opatula się nią szczelnie, jakby miała nadzieję, że ten ciepły kokon uchroni ją przed potworami spod łóżka. I świeci sobie w oczy telefonem, wybierając po raz trzy tysiące czwarty ten sam numer. Zna go już na pamięć, ale nie naciska zielonej słuchawki.
            Złości się sama na siebie. Wygrzebuje się ze swojej kryjówki, nie bez kłopotów. Przez jakiś czasu musi walczyć z pościelą, w której zaplątały się jej długie nogi. Stąpając leciutko po skrzypiącej podłodze, staje przed szafą i z jej najciemniejszego kąta wyjmuje małe, żółte pudełko. Miała je wyrzucić już dawno temu, ale sentyment... Zupełnie jak w przypadku wyszczerbionej filiżanki. Wysypuje zawartość na kolana i delikatnie przegląda. Zasuszony pierścionek, zrobiony ze stokrotki, łamie się w jej palcach. Przeklina pod nosem... Powinna bardziej uważać. Tandetna, różowa kartka z wielkim sercem i psem, który je trzyma, nadal nim pachnie. W środku nabazgrane są dwa słowa, które wtedy znaczyły dla niej tak wiele... Zawsze będę. Odkłada ją delikatnie i bierze pożółkłe zdjęcie, na którym on wyszedł jak Prince Charming, a ona jak Miss Koszmarów, a które zerwała z jego szafki, gdy obraziła się na niego śmiertelnie, bo zbyt długo zawiesił wzrok na tyłku koleżanki. To chyba właśnie wtedy wystraszyła się tego uczucia, które zaczęło wypełniać nie tylko jej serce, ale i duszę. Zalało ją całkowicie. Aż po same brzegi.
Bała się, że nie będzie dla niego wystarczająco dobra. Doskonale wiedziała, że nie jest idealna. I kiedy spełniło się jedno z jego największych marzeń – wygrał konkurs, który zapewniał mu nagranie płyty i trasę koncertową – zerwała z nim, bo nie chciała, żeby on zrobił to pierwszy. Do dzisiaj pamięta jego zaskoczoną minę i to, ze nawet nie spytał o powód. Dużo później dowiedziała się, że był przekonany, że zrobiła to z zazdrości, że to on wygrał. Po rozstaniu płakała długo w domu, ale szybko się otrząsnęła. Po ukończeniu szkoły muzycznej, porzuciła taniec i śpiew, oddając się bez reszty medycynie.
Nie może powiedzieć, że na początku nie śledziła jego kariery. Śledziła. Wyszukiwała w Google ciekawostek o nim, na YouTube słuchała jego nowych kawałków. Bolała ją każda wzmianka o kolejnej dziewczynie u jego boku, ale przecież właśnie tego po nim oczekiwała, że będzie się co rusz pojawiał z kimś innym.
W końcu powiedziała dość. I skupiła się na sobie, zamykając ten rozdział w swoim życiu. Udawało jej się o nim nie myśleć. O mały włos nie ułożyła sobie życia z pieprzonym łajdakiem. Mimo ostatniej sytuacji, wydawało jej się, że jest szczęśliwa. A teraz... Kciukiem gładzi twarz ze zdjęcia. Niechętnie przed sobą przyznaje, że brakowało go w jej życiu bardziej niż przypuszczała. Kto by pomyślał, że mając siedemnaście lat, można się aż tak zakochać. Tak bez pamięci. Tak zupełnie oszaleć.
Trzy tysiące piąty raz jest tym, w którym wciska zieloną słuchawkę. Czeka, a jej serce ogarnia tachykardia. Jeden sygnał... Drugi sygnał... Trzeci... Zaczyna się niecierpliwić.
 - OIOM, słucham.
 - Przepraszam, pomyłka –szepcze zachrypniętym głosem i pospiesznie się rozłącza.
Jakaś gula dławi ją w gardle. Kładzie się na zimnej podłodze i przyjmuje pozycję embrionalną. Zaciska mocno powieki i cicho wymawia słowa modlitwy. Modli się za niego, nie do końca wiedząc, czy ma prosić Boga o spokój dla jego Duszy, czy o to, żeby się pozbierał.
            Woli nie wiedzieć, czy przeżył.

***

            Słyszy jakieś dziwne dźwięki. Jakieś pikanie, jakieś odsysanie, gdzieś w tle cichutko brzmi muzyka. Marszczy czoło i z nadludzkim, wręcz wysiłkiem próbuje otworzyć oczy. Budzi się po dwóch tygodniach dryfowania w nicości. Jego powrót do rzeczywistości zasadniczo różni się od wybudzenia ze snu Śpiącej Królewny. Nie ma żadnego pocałunku, jest za to jakaś rura w gardle, która zaczyna go dusić. Podnosi rękę, która jest niewiarygodnie ciężka, podłączona do innych rureczek, wężyków i nie wiadomo czego jeszcze, i próbuje wyrwać to dławiące coś, które w normalnych warunkach nie powinno znajdować się w jego drogach oddechowych.
 - Obudził się! –Ktoś krzyczy.
Podbiega do niego jakaś młoda dziewczyna, ubrana na biało. Uśmiecha się i przytrzymuje jego rękę.
 - Zaraz to wyjmiemy. Spokojnie.
Ma być spokojny? Nie wie gdzie jest, co się z nim działo. Wzrokiem rozgląda się po sali, która zagracona jest licznym sprzętem, który wydaje te nieznośnie dźwięki.
 - Miał pan dużo szczęścia.
Mówią do niego cały czas, ale mało do niego dociera. Jeszcze raz rozgląda się po sali, szukając kogoś, dla kogo się obudził. Kogoś dla kogo walczył te czternaście dni i się nie poddał. Nie widzi jej. Ogarnia go żal. Próbuje spytać kogoś o nią, ale nie daje rady. Nie z tą cholerną rurką. Kiedy ją w końcu wyjmą?
            Zbiera się bardzo szybko. Po miesiącu spędzonym na ciągłej obserwacji, modyfikacji leczenia, rehabilitacji i badań kontrolnych opuszcza szpital, a jedyną pamiątką po brawurowej jeździe jest zagipsowana lewa noga. Jeszcze całe dwa tygodnie musi się męczyć z tym ustrojstwem. Później mu je ściągną. Może. Zależy od prześwietlenia.
            Powinien się cieszyć. Żyje. Jego Anioł Stróż nieźle się spisał. A jednak odczuwa w środku straszliwą pustkę, którą mogła wypełnić tylko jedna osoba. Musi ją odnaleźć. Mogło się to wydawać głupie, ale wierzył, że jeśli ją odnajdzie, odnajdzie wszystko. Była tym brakującym elementem układanki, bez którego obrazek nie będzie ukończony. Owszem można go zastąpić czymś innym; nieudolną próbą domalowania zagubionej części, lub zakrycia jej wycinkiem z gazety, ale to nie to samo.
            Za punkt honoru stawia sobie odnalezienie zespołu, który go uratował. Wierzy, że i ona tam będzie, chociaż coraz częściej skłania się ku temu, że po prostu ją sobie wymyślił. W końcu nieraz słyszał o dziwnych, nie do końca wytłumaczonych zjawiskach, które dzieją się, gdy człowiek jest na granicy życia i śmierci, a on niewątpliwie był w takim miejscu. Całe szczęście, że ktoś zdążył mu pomóc zawrócić.
            Z największą bombonierką udaje się do miejsca, w którym karetki czekają na sygnał od dyspozytora. Ma świadomość, że ratownicy, których szuka, mogą mieć dzisiaj wolny dzień, ale stara się myśleć pozytywnie. Złości się, gdy czekoladki wypadają mu spod ramienia. To wszystko przez te kule i nogę w gipsie, jeszcze nie do końca opanował tę trudną sztukę poruszania się z ich pomocą i jednocześnie przenoszenia różnych rzeczy. Mógł wziąć plecak. Dlaczego uparł się, że sobie poradzi?
            Klnąc pod nosem, próbuje podnieść z ziemi prezent. Wysoka brunetka zjawia się nagle z nikąd i mu pomaga.
 - Proszę –uśmiecha się miło.
 - Dzięki –odwzajemnia uśmiech. – Przez to –unosi nieznacznie kule -jestem trochę niezdarny.
Pyta ją o szukany zespół. Tak się składa, że ona do niego należy. Dziękuje mu za czekoladki i mówi, że przekaże podziękowania kolegom. Życzy mu zdrowia i odchodzi.
            Jest okropnie zawiedziony. Nie tak wyobrażał sobie to spotkanie. Przecież miał tu odnaleźć tę uroczą blondynkę, która śni mu się po nocach. Ma ochotę rzucić te kule i zawyć. Naprawdę sądził, że to będzie takie proste? Chyba ten wypadek spowodował, że mózg wyleciał mu uszami. Postanawia odpuścić. Zrezygnowany odwraca się i rusza w kierunku wyjścia.
            Najpierw ją słyszy. Śmieje się z czegoś. Od karku, poprzez cały kręgosłup, przechodzi go dreszcz. Śmiech, taki znajomy, nigdy nie zapomniany, utęskniony... Przypomina mu się, jak śmiała się przy nim. Twarz jej się wtedy rozjaśniała. W ogóle cała promieniała ciepłym blaskiem, który ogrzewał jego serce. Potem ją widzi. Idzie z jakimś facetem, który, tak jak i ona, ubrany jest w to czerwone wdzianko. Serce na chwilę mu zamiera. Całym sobą pragnął, żeby to była właśnie ona, ale rozum mówił mu, że to niemożliwe. Tymczasem na własne oczy przekonuje się, że marzenia się spełniają.
            Całkiem inaczej ją zapamiętał. Jest zupełnie inna od tej dziewczyny, w której się zakochał. Na jej twarzy nie ma ani grama makijażu. Jej ust nie zdobi krwistoczerwona szminka, która zostawiała ślad na jego policzku. Nic nie pozostało z jej długich, blond włosów, które opadały miękko na jej plecy, i którymi uwielbiał się bawić. Teraz są krótkie, praktycznie. I tylko te jej oczy, śliczne, brązowe oczy, nadal świecą tą pewnością siebie i patrzą na wszystko bez cienia strachu.
            Zamiera z dłonią we włosach, gdy go dostrzega. Przez dłuższą chwilę, żadne z  nich nie może się ruszyć, ani wydobyć z siebie słowa. Oboje czują, że to ten moment, w którym cisza wydaje się być, paradoksalnie, najgłośniejsza, aż w końcu rani uszy i jest nie do wytrzymania.
 - Obcięłaś je. – Przerywa ją, jako pierwszy.
 - Obcięłam je. – Odpowiada tymi samymi słowami, jakby nie była w stanie wymyślić, czegoś więcej.
 - Dlaczego? –Pyta, chociaż gdzieś w środku czuje, że odpowiedź nie będzie mu się podobać.
 - Bo je lubiłeś. –Dziwi ją, że powiedziała mu prawdę.
Krzywi się. Boli go to, że podczas gdy on myślał o niej każdego dnia, ona robiła wszystko, żeby o nim zapomnieć. Otwiera usta, żeby powiedzieć jej, że z krótkimi też mu się podoba, że kochałby ją, gdyby była łysa, albo całkowicie zarośnięta, ale głośny dźwięk syreny odwraca jej uwagę. Ktoś wzywa ją przez krótkofalówkę i po chwili pędzi do karetki. W ostatniej chwili łapie ją za palce i pyta, czy się jeszcze zobaczą.
 - Nie wiem –przez chwilę patrzy na ich złączone dłonie, a potem wyrywa swoją. – Muszę iść. Był wypadek. Rozumiesz.
Patrzy jak znika w karetce. 

***

Jest zmęczony. Sporo wysiłku musi wkładać w przemieszczanie się z miejsca na miejsce. Jeszcze ci pieprzeni paparazzi, którzy łażą za nim, wydzwaniają i szukają taniej sensacji. Ma tego wszystkiego dość. Całe to jego życie, które dotychczas prowadził, wydaje mu się takie jakieś nieprawdziwe. Zaczyna się zastanawiać, co takiego fajnego w nim widział. Uświadamia sobie, że nie było w nim nic wartościowego. Na co mu te wszystkie pieniądze, ta sława, gdy nie ma z kim tego dzielić? To znaczy może i by miał, ale problem tkwił w tym, że żadna z kobiet, z którymi się spotykał, nie mogła się równać z nią.
Nigdy nie wierzył w coś takiego, jak miłość na całe życie. W jego otoczeniu co chwilę ktoś się rozwodził, zdradzał. Nie przypuszczał, że on mógł się zakochać tak na wieczność. A jednak to zrobił. Rzuciłby się dzisiaj na nią, zamknął w ramionach i zaczął całować, gdyby nie te cholerne kule, które tak bardzo go ograniczały. I ten jej wzrok, który mówił mu, że jest zagubiona, nie wie co myśleć, co czuć, co robić.
Siada w głębokim fotelu i wzdycha. Nawet nie przypuszczał, że tak bardzo się stęsknił, że tak bardzo mu jej brakowało. Musi ją odzyskać. Zrobi wszystko, żeby do niego wróciła, ale nie będzie na nią naciskał. Uzbroi się w cierpliwość. Krok po kroku, stopniowo, będzie na nowo zdobywał jej serce. Pokaże jej, jak mu zależy, przekona, że powinni dać sobie drugą szansę. Teraz, kiedy ją odnalazł, nie wyobraża sobie bycia z kimś innym. Musi tylko uświadomić jej, że ona też nie wyobraża sobie swojego życia bez niego.
Idzie do sypialni i wyciąga spod łóżka zakurzoną, drewnianą skrzyneczkę. Otwiera ją i delikatnie wyciąga zasuszoną, czterolistną koniczynę, którą znalazła, gdy byli na pikniku. Dała mu ją, żeby przyniosła szczęście podczas finałowego występu, który miał zadecydować, czy to on nagra płytę, pojedzie w trasę koncertową, czy jego rywalka. Odkłada delikatnie koniczynę i bierze pukiel jej blond włosów, który mu kiedyś podarowała, bo naczytała się, że w średniowieczu był traktowany jako ochronny amulet i strzegł wierności. Wtedy też pierwszy raz powiedziała mu, że go kocha. Uśmiecha się pod nosem, gładząc włosy, przewiązane wyblakłą, różową wstążeczką. Była strasznie zazdrosna. Musiał setki razy powtarzać jej, że jest dla niego najważniejsza, a ona i tak do końca nie wierzyła.
Pluł sobie w brodę, że nie zapytał jej dlaczego z nim zrywa. Był tym tak zaskoczony, że nie wiedział, co ma zrobić. Potem się na nią wkurzył, bo myślał, że jest po prostu zazdrosna o jego sukces. Wiedział, jak bardzo chciała wygrać konkurs, ale odpadła w półfinale. Myślał, że gorzej przeżyje porażkę, ale skupiła się na tym, żeby jemu pomóc. Pamiętał jak nocami wykradali się z domów, żeby się spotkać i pośpiewać. Cały czas go poprawiała i wymagała, żeby dawał z siebie więcej. Potem leżeli na zimnej trawie, trzymając się za ręce i patrzyli w gwiazdy. Opowiadała, że będzie mieć sławnego chłopaka, który będzie pisał dla niej miłosne piosenki i każda dziewczyna będzie jej zazdrościć. Śmiała się, gdy mówił, że może mu się nie udać, zbankrutuje i będzie musiała z nim żyć na ulicy. Powtarzała mu, że jest najlepszy, najcudowniejszy i że w niego wierzy. Był pewien, że nie przejęła się swoją przegraną, ale po ogłoszeniu wyników z nim zerwała. A on nie zrobił nic, żeby ją zatrzymać. Nie kiwnął nawet palcem, żeby wszystko wyjaśnić. Wyjechał i zajął się karierą. Był nierozważny, zapatrzony w siebie. Zmieniał kobiety, równie często, jak samochody i nie przejmował się tym.
Dopiero dzisiaj uświadamia sobie, że to całe jego pseudożycie, było żeby o niej nie myśleć, żeby zapomnieć o złamanym sercu. Bo złamała mu je. Tylko wtedy nie chciał się do tego przyznać przed samym sobą. Próbował wyrzucić ją ze swojej głowy, ale nie potrafił.
Teraz dostaje od losu kolejną szansę. Musi ją tylko dobrze wykorzystać. Nie zaprzepaścić. Wyciąga ze skrzyneczki ostatnią pamiątkę –jej czarno-białe zdjęcie. Ona nawet nie wie, że je ma. Zrobił je, gdy jeszcze uganiała się za pewnym Hiszpanem. Siedziała wtedy na ławce i patrzyła na zachód słońca. To chyba wtedy się w niej zakochał.
Opiera zdjęcie o zegarek, stojący na nocnej szafce. Wpatruje się w nie przez dłuższą chwilę, a potem zamiera. W jego głowie pojawia się niepokojąca myśl, która sprawia, że się załamuje. Co jeśli ona ma kogoś? Przecież nie czekała na niego przez te wszystkie lata. Jest za ładna, żeby być sama. Przeraża go to. Zaczyna panikować. Przestaje trzeźwo myśleć. Wie tylko, że musi jak najszybciej z nią porozmawiać, dowiedzieć się, czy jest z kimś związana. Wykonuje kilka telefonów, bierze kule i wychodzi z domu.
Jeśli ma kogoś, to będzie musiał go zabić.

***

Przeżył. Tylko o tym potrafi myśleć przez cały dzień. Uśmiecha się lekko i czuje ulgę. Bała się, że wypadek był na tyle poważny, że jego skutki będą o wiele większe. Jednak przeżył. I oprócz złamanej nogi, wygląda całkiem nieźle. Stawia na kuchennym stole talerz i nakłada na niego lasange. Mogło być gorzej. Mógł być do końca życia roślinką. Mógł być sparaliżowany. Mógł stracić pamięć. Przeżył i ma się dobrze.
Był zaskoczony, że ją zobaczył. Ona w sumie też się go nie spodziewała. Przypomina sobie, jak zadał to bezsensowne pytanie. Mógł spytać o tyle rzeczy, nie widzieli się przecież sporo czasu, a on spytał o te włosy. Jej odpowiedź była równie bezsensowna. Jak na wykształconą panią doktor nie popisała się. Tylko co miała mu powiedzieć?
Spotkanie go obudziło w niej uczucia, które dawniej wobec niego żywiła. Niewątpliwie czuje coś do niego, ale boi się. Przecież wie, że był z innymi, lepszymi od niej. Dużo lepszymi. Dlaczego niby miałby chcieć spotykać się teraz z nią? Kiedyś złamała mu serce... Zdaje sobie sprawę z tego, że go skrzywdziła. Czy jest w stanie jej to wybaczyć?
Dzwonek do drzwi przerywa jej przemyślenia. Niechętnie wstaje od stołu i je otwiera. Jej oczom ukazuje się jakiś facet, w wielkim kapeluszu, zasłaniającym mu twarz, czarnym płaszczu z dziurawą kieszenią i obleśną brodą. Próbuje zatrzasnąć przez nim drzwi, ale wstawia między nie kule.
 - Wpuść mnie –prosi.
Zna ten głos. Rozpoznałaby go na końcu świata.
 - Skąd masz mój adres? –Pyta zaskoczona. –Z resztą... Nieważne. –Przygląda mu się nieufnie. – Myślałam, że stać cię na lepsze ciuchy. –Kpi.
Uśmiecha się do niej, zdejmując brodę i kapelusz.
 - Nie chciałem, żebyś miała przed drzwiami wianuszek fotoreporterów. –Odwiesza płaszcz.
Kiwa tylko głową. Bez słowa rusza w stronę kuchni, nie patrząc, czy idzie za nią. Opiera się o ladę i patrzy w okno.
 - Po co przyszedłeś? –Pyta, nie zaszczyciwszy go spojrzeniem.
Jest zdenerwowana, ale nie chce tego okazać.
            On też się denerwuje. Przez całą drogę do niej układał sobie w głowie, co ma jej powiedzieć, ale gdy tylko przeszedł próg jej mieszkania wszystko, jak na złość, wyparowało.
 - Masz kogoś? –Zadaje nurtujące go pytanie i gani się w duchu. Miał ją o to delikatnie wypytać. Wyszło mu arcydelikatnie...
 - Dlaczego mnie o to pytasz? –Odwraca się do niego ze złością. – Co cię to w ogóle obchodzi?
 - Bo jeśli jest ktoś taki... –Waha się, ale powoli podchodzi do niej. – To będę musiał go zabić.
Widzi, jak gwałtownie wciąga powietrze, a potem głośno je wypuszcza. Jej brązowe oczy patrzą na niego z politowaniem.
 - Co ty pieprzysz?
 - Będę musiał się pozbyć rywala –wzrusza ramionami.
 - Naprawdę myślisz, że możesz znowu pojawić się w moim życiu, po tylu latach, i wprowadzać zamęt?
 - I spustoszenie. Tak.
Wywraca oczami, ale kąciki jej ust lekko drgają.
 - I myślisz, że chciałabym być z mordercą?
 - Myślę, że chciałabyś być ze mną. Boskim Federico. Bożyszczem nastolatek.
            Przez chwilę na jej twarzy pojawia się szeroki uśmiech, który sprawia, że zakwita w nim nowa nadzieja. Czuje, jak jego serce przyspiesza, a ciepło rozchodzi się po całym ciele. Oboje wiedzą, że kiedyś się pogubili; że powiedzieli sobie za dużo, jednocześnie mówiąc za mało. Teraz patrząc sobie w oczy, widzą tę samą młodzieńczą miłość, która połączyła ich, gdy byli jeszcze nastolatkami. Miłość, z której zrezygnowali. Miłość, o którą żadne z nich nie potrafiło wtedy zawalczyć.
 - A co z tymi innymi? –Pyta podejrzliwie.
 - Miały okropną wadę, której nie mogłem przeskoczyć –mówi poważnie. – Nie były Ludmiłą Ferro.
Zamyka oczy, gdy opiera swoje czoło o jej. Przez chwilę delektuje się ciepłym dotykiem jego palców na skórze karku, a potem unosi powieki i wpatruje się w jego oczy. Jak wybitny okulista studiuje każdą jaśniejszą plamkę na jego tęczówce.
 - Wiesz, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki?
 - Do tej wejdę, choćby groziło to utonięciem.
 - Dlaczego?
 - Przecież dobrze wiesz dlaczego –uśmiecha się i muska jej usta.
 - Może wiem, ale chciałabym to usłyszeć –głaszcze go po włosach.
 - Kobiety –prycha, a ona uderza go w ramię. Śmieje się głośno i całuje ją w nos.
 - Tęskniłam za tobą –wtula się w niego. – Nie chcę więcej tak tęsknić.
 - Nie będziesz musiała. Kocham cię. Nigdy nie przestałem.
 - Ja też nie przestałam– uśmiecha się i obsypuje jego twarz drobnymi pocałunkami.

1 komentarz:

  1. I jest.
    Kolejne cudo.
    I jeszcze jak trafione.
    Medycyna.
    Moja ukochana dziedzina nauki.
    Zawsze fascynowały mnie te wszystkie mniej lub bardziej interesujące przypadki. (To też wyjaśnia moje uwielbienie "Dr. House'a").
    A jeżeli do tego wszystkiego dodamy Fedemiłkę to wyjdzie nam para idealna.
    Oh, jak przyjemnie jest czytać taką pracę.
    Do tego wszystko przejrzyste i zrozumiałe.
    Raj dla oka.
    Pozdrawiam i mam nadzieję, że w krótce znów będę mogła nacieszyć się kolejną historią (może być nawet o niczym, ważne żeby była twoja).
    ~Anonim Juleśka ❤

    OdpowiedzUsuń